A więc Frankenstein wystąpił przeciwko swojemu twórcy. Zajął Rostów nad Donem i Woroneż. Zapowiada, że dojdzie aż do laboratorium na Kremlu. Wiem – to nie jest hollywoodzki film, ale Ukraino, raduj się! Niech szlag trafi ten nieludzki eksperyment. Historia jest ciągiem przyczynowo-skutkowym. Nic nie dzieje się w niej przypadkiem. Gdyby Putin nie zaatakował Ukrainy, dziś nie oskarżałby w telewizji Prigożyn o zdradę. Gdyby z nadwornego kucharza nie zrobił wodza najemników, nie musiałby wyprowadzać wojsk na ulice Moskwy. Do niedawna wagnerowcy – zwykli bandyci w mundurach – byli szpicą rosyjskiej agresji. Teraz Frankenstein zaczął zjadać swojego pana.

Niewykluczone, że ugryzł za dużo i się udławi - to tylko grupa 30 tys. żołnierzy. Ale są najlepiej uzbrojeni i doświadczani w boju. Prigożyn wie co robi - w Rostowie jest centrum dowodzenia rosyjskiej armii. Z tego miasta startują samoloty atakujące Ukrainę. Obejrzałem orędzie Putina. Był blady i hipnotycznie patrzył w obiektyw. Przypominał Kaszpirowskiego, który wychwala magiczne właściwości szklanki wody. Kompletnie się pogubił i zapomniał o Ukrainie. Bredził coś o I wojnie światowej i oportunistach, którzy zadali Rosji cios sztyletem w plecy. A ja - stary ateista - składam w zapomnianym geście dłonie. Boże spraw, żeby to był początek końca. Niech piekło pochłonie chorego doktora i jego dziecię.

Wojna domowa w Rosji byłaby najlepszym prezentem dla Ukrainy. Putin pomstował na Zachód, że pomaga obrońcom, a może go zabić nowotwór wyhodowany na własnej piersi. Gdyby - i to jest bardzo duże gdyby - buńczuczne słowa Prigożyna i potępiające go kazanie cara zamieniły się w coś więcej niż wzajemne oskarżenia, wówczas Ukraina otrzymałby broń silniejszą to HIMRS-ów. Wojna to system naczyń połączonych. Jeśli Rosjanie skoczyliby sobie do gardła, wypchnięcie okupanta z Donbasu, nawet odzyskanie Krymu nie byłoby scenariuszem niemożliwym do zrealizowania. Nigdy nie modliłem się do boga wojny, ale zrobię wyjątek. Jeśli Rosjanie nie mogą pokojowo się zmienić, niech zapuka do wrót Rosji!

W parku para młodych rodziców - oboje są dobrze ubrani, mówią po rosyjsku. Przyglądam się im uważnie i wiem, co za chwilę się stanie. Znajdę jakiś pretekst i zapytam skąd przyjechali. "Widzę, że chłopczyk w niebieskich spodenkach, a dziewczynka w żółtej koszulce - mówię - skąd jesteście? Z Ukrainy?" Na odpowiedź czekam trochę za długo. "Tak" - w końcu słyszę. A ja wiem doskonale, że kłamią! Każda bez wyjątku Ukrainka czy Ukrainiec odpowiedzieliby inaczej: "Salva Ukraini" - to u nich odruch niemal bezwarunkowy. Rosjanie coraz częściej nie przyznają się w Londynie do Rosji. Łatwiej im skłamać, bo prawda może okazać się w dalszej rozmowie kłopotliwa. Mówię: "Herojam Slava" i odchodzę.

Moskwa zaczyna przypominać oblężoną twierdzę. Przed budynkami rządowymi ustawiono transportery opancerzone, żołnierzy ulokowano na rogatkach. Nadchodzą doniesienia o kolumnach wojsk zmierzających w kierunku stolicy. Są też informacje o buntach wybuchających w moskiewskich więzieniach i eksplozjach w Rostowie. Wagnerowcy zaczęli ponoć strzelać do rosyjskich helikopterów. Co robi w tym czasie Putin? Chwyta za telefon i rozmawia z Łukaszenką. Nie przypuszczam, że chodziło o złożenie życzeń imieninowych. Kolos od dawna stał na glinianych nogach, ale zaczęły się kruszyć w błyskawicznym tempie. Chyba tylko Rosjanie tego nie widzą - ślepcy!