Pożar w koalicji ugaszony: plan nagłego zwołania wyborów prezydenckich na 23 maja jest nieaktualny - dowiadują się nieoficjalnie dziennikarze RMF FM. Przypomnijmy, Prawo i Sprawiedliwość zagroziło Porozumieniu Jarosława Gowina zorganizowaniem głosowania już za dwa tygodnie, co oznaczałoby złamanie porozumienia zawartego przed kilkoma dniami przez Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina - a w odpowiedzi Porozumienie groziło wyjściem z koalicji rządowej. Po południu w siedzibie Prawa i Sprawiedliwości przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie zwołano pilne spotkanie władz Zjednoczonej Prawicy. Ostatecznie trwające niemal cały dzień przeciąganie liny pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Jarosławem Gowinem zakończyło się ugodą. Przynajmniej na razie.

Przypomnijmy, ogłoszone w środę wieczorem porozumienie Kaczyńskiego i Gowina zakłada, że zaplanowana na 10 maja pierwsza tura wyborów prezydenckich nie odbędzie się, a po upływie tego terminu i "przewidywanym stwierdzeniu przez Sąd Najwyższy nieważności wyborów, wobec ich nieodbycia, Marszałek Sejmu RP ogłosi nowe wybory prezydenckie w pierwszym możliwym terminie". Głosowanie miałoby zostać przeprowadzone wyłącznie korespondencyjnie, a ustawa w tej sprawie - odrzucona przez Senat, ale przeforsowana w Sejmie przez PiS właśnie dzięki poparciu posłów Gowina - miałaby zostać znowelizowana.

Jeśli te ustalenia zostaną zrealizowane, wybory mogłyby być przeprowadzone najwcześniej 19 lipca.

Jak ustalił jednak dziennikarz RMF FM Krzysztof Berenda, między Prawem i Sprawiedliwością a Porozumieniem rozgorzał spór ws. zasad przesuniętych wyborów - i żadna ze stron nie chciała ustąpić.

Według informacji naszego dziennikarza, Jarosław Gowin chciał, by w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego mogli wystartować dowolni kandydaci - nie tylko ci, którzy zgłosili się do wyborów zarządzonych na 10 maja, zaś Jarosław Kaczyński opowiadał się za przeprowadzeniem wyborów jak najszybciej i bez możliwości powiększenia obecnej stawki o nowych kandydatów.

Co więcej, prezes PiS otrzymał analizy, z których wynikało, że Sąd Najwyższy wcale nie musi uznać nieważności wyborów, które się nie odbyły - a właśnie uznanie ich za nieważne miało skutkować, zgodnie ze środowym porozumieniem partyjnych liderów, przesunięciem głosowania na wakacje.

Jak ustalił Krzysztof Berenda, sprawa stanęła na ostrzu noża, a bardzo możliwym scenariuszem stał się ten, w którym jeszcze w sobotę przed północą - czyli w ostatnim możliwym terminie - marszałek Sejmu Elżbieta Witek ogłosiłaby, że wybory przeprowadzone zostaną za dwa tygodnie, w sobotę 23 maja, w trybie korespondencyjnym.

Taką możliwość - zmiany w czasie epidemii terminu zarządzonego już głosowania - daje jej właśnie przeprowadzona przez parlament dzięki głosom posłów Gowina ustawa o głosowaniu korespondencyjnym w tegorocznych wyborach prezydenckich. W piątkowy wieczór ustawa została podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę i opublikowana w Dzienniku Ustaw, a o północy weszła w życie.

Ponadto - by scenariusz wyborów już za dwa tygodnie stał się możliwy - premier musiałby wydać jeszcze w sobotę decyzję o wyznaczeniu 23 maja dniem  wolnym od pracy.

Zwołanie wyborów na 23 maja Witek miała ogłosić w wieczornym orędziu.

Jarosław Gowin odpowiedział natomiast groźbą wycofania przez jego ugrupowanie poparcia dla rządu - a bez 18 posłów Porozumienia obóz Jarosława Kaczyńskiego straciłby sejmową większość, pojawiły się nawet pogłoski o możliwej dymisji premiera Mateusza Morawieckiego.

Po godzinie 15:00 w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej rozpoczęły się pilne rozmowy z udziałem najważniejszych ludzi Zjednoczonej Prawicy.

Spotkanie trwało ponad 3 godziny, a najważniejsza po nim wiadomość jest taka, że wyborów prezydenckich w maju nie będzie. Takie jest - na razie - ustalenie koalicjantów.