Błędem jest ujednolicanie terminu ferii – mówi prof. Krzysztof Simon, dolnośląski konsultant wojewódzki ds. chorób zakaźnych, ordynator oddziału chorób zakaźnych szpitala we Wrocławiu. Jeśli robimy mniej testów, to jest mniej przypadków – zauważa w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.


Prof. Simon był pytany przez "Rzeczpospolitą", czy w Polsce spada liczba zakażeń, bo spada liczba testowanych osób?

"Proszę się nie przywiązywać do tych danych. Były one różnie interpretowane i różnie podawane. My w tej chwili testujemy tylko przypadki objawowe. Jeśli jest to 20 proc. zakażeń jednego dnia, to należy tę liczbę pomnożyć przynajmniej przez pięć. Nikt nie robił takich badań, ale w innych krajach tak jest. Czyli 100 tys. ludzi zakaża się codziennie, większość bezobjawowo, i specjalnie im to nie szkodzi, ale mogą wirusa transmitować" - ocenił.

Prof. powiedział, że jeśli robimy mniej testów, to jest oczywiście mniej przypadków. "Znam dziesiątki osób, które nie chcą wykonywać testów. Uważają, że przejdą zakażenie łagodnie, albo boją się o pracę itp. Także skala jest zdecydowanie większa. Jeśli zrobi się 70 tys. testów u osób subklinicznych, to będzie oczywiście więcej tych przypadków" - wskazał.


Pytany, czy święta powinny się odbywać w rygorze sanitarnym, z ograniczeniem liczby osób na wigilijnej wieczerzy odparł, "to jest absurd".

"Słuszne jest, żeby to ograniczyć, ale trzeba się przebić do społeczeństwa, że jest epidemia, jest ciężko, służba zdrowia jest na dnie organizacyjnym i personalnym, róbmy wszystko, żeby nie było zbiorowej wymiany, masowych spotkań, tego picia, jedzenia i siedzenia całymi rodzinami, i zakażania się" - powiedział.

"Rzeczpospolita" podjęła także temat ferii, które mają się obyć w jednym terminie dla wszystkich uczniów.

"Nie rozumiem tych wszystkich ograniczeń. Po pierwsze, nie widzę powodów, żeby na ferie nie jechały osoby, które przechorowały Covid albo mają przeciwciała. One teoretycznie nie zachorują, w 99,9 proc., więc dlaczego nie mają wyjeżdżać na wakacje? Po drugie, podstawowym elementem każdej epidemii jest rozrzedzenie. A tu ktoś wpadł na pomysł, żeby kumulować całe to towarzystwo w jednym terminie" - dodał.

"Po trzecie, rozrzedzenie dotyczy też zakupów. Ludzie będą chodzić do sklepów, bo gdzieś muszą, bo tego wszystkiego nie wytrzymają. Po czwarte, kwestia ograniczeń sfery hotelowej, zamkniętych pomieszczeń w lokalach - to jest wszystko do dogadania. Bo to nagle wszystko pada. Ludzie się dowiadują z dnia na dzień, że nie mogą w ogóle pracować" - mówił.