"Były ustalone dyżury. Ja byłem w wigilię" - tak lider Nowoczesnej Ryszard Petru tłumaczy się z faktu, że w szczycie sejmowej protestu opozycji, wyjechał do ciepłych krajów. Nasz dziennikarz dostał SMS-a od polityka, w którym poinformował, że do Polski wraca we wtorek.

16 grudnia w Sejmie posłowie opozycji zablokowali sejmową mównicę po wykluczeniu z obrad przez marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego posła PO Michała Szczerby. Ogłoszono wówczas przerwę. Obrady Sejmu zostały wznowione przez marszałka w Sali Kolumnowej, tam odbyły się głosowania, m.in. nad budżetem na 2017 roku. Niektórzy z posłów opozycji weszli do Sali Kolumnowej, ale nie brali udziału w głosowaniach, twierdzili, że nie było w nich kworum i że były one nielegalne.

Od 16 grudnia grupa posłów PO i Nowoczesnej, w ramach protestu, przebywa na sejmowej sali obrad. Jeszcze 30 grudnia Petru zapewniał, że zostaną tam do 11 stycznia. Czekamy, aż Marszałek Kuchciński wznowi 33. posiedzenie Sejmu i w sposób zgodny z regulaminem sejmowym oraz zasadami demokracji przeprowadzi głosowanie nad budżetem na 2017 rok - mówił.

Dzień po tej deklaracji Petru miał być widziany na pokładzie samolotu do Portugalii w towarzystwie posłanki Joanny Schmidt. Cała sprawa wprawiła partyjnych kolegów Ryszarda Petru w pewną konsternację. Wiceprzewodnicząca Katarzyna Lubnauer przekonywała naszego dziennikarza, że przewodniczący do Polski wróci dziś.

Pomimo tej rozbieżności posłanka Lubnauer nie widzi problemu w tym, że lider partii opuszcza sejmowy protest. Protest ma charakter rotacyjny, dyżurują różne osoby, w związku z tym każdy z nas ma pewną przerwę, którą może wykorzystać jak chce - powiedziała posłanka.

Cała burza rozpętała po tym jak jeden z internautów zrobił kilka dni temu zdjęcie Ryszardowi Petru w samolocie. Rywalom i niektórym kolegom Petru nie spodobało się, że wzywa do protestu, a sam wyjeżdża z kraju.

(az)