Proces w sprawie masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 został wczoraj ponownie odroczony - tym razem do 24 września. W ten sposób nie powiodła się szósta próba rozpoczęcia procesu oskarżonych w sprawie wydarzeń na Wybrzeżu. Tym razem to nie wnioski obrony, lecz nieobecność dwóch oskarżonych sprawiła, że po proces odroczono.

Powodem kolejnego odroczenia była nieobecność w sądzie

dwóch oskarżonych. Władysław Łomot trafił do szpitala. Co ciekawe – okulistycznego. Edward Łańcucki, z „powodów kardiologicznych”, został w domu. Sąd Okręgowy w Warszawie zarządził przerwę, podczas której ustalił, że nie można szczegółowo określić stanu zdrowia nieobecnych. Zwrócił się także do szpitala, w którym jest Łomot, o szczegółowe dane. Absencja oskarżonych i kolejne wnioski obrony od kilku lat uniemożliwiają rozpoczęcie procesu. Za pierwszym razem proces nie zaczął się, bo obrona zażądała zwrotu sprawy prokuraturze; potem sąd oddalił ten wniosek. Wobec tego ówcześni adwokaci Jaruzelskiego, Kazimierz Łojewski i Witold Rozwens, zrezygnowali z jego obrony. Za trzecim razem powodem odroczenia sprawy była nieobecność jednego z oskarżonych. Gdy zaś sąd - na wniosek Jaruzelskiego - przyznał mu nowych adwokatów z urzędu, poprosili oni w czerwcu sąd o odroczenie, tłumacząc to tym, że nie zapoznali się jeszcze z aktami sprawy. W środę było już naprawdę blisko do rozpoczęcia sprawy. Po kilku godzinach dyskusji nad nowym wnioskiem obrony o zwrot sprawy trzech oskarżonych do śledztwa, sąd oddalił go. Gdy sąd zamierzał już oddać głos prokuratorowi, by ten odczytał akt oskarżenia, obrona Jaruzelskiego przypomniała, że może on być sądzony tylko cztery godziny dziennie, a właśnie mija piąta godzina. Sprawę znów odroczono. Wczoraj w warszawskim Sądzie Okręgowym była Beata Grabarczyk. Co tym razem wymyślili obrońcy oskarżonych, o tym w relacji naszej reporterki:

Oskarżeni to: 78-letni dziś gen. Jaruzelski (ówczesny szef MON), Stanisław Kociołek (ówczesny wicepremier), gen. Tadeusz Tuczapski (wiceszef MON) oraz dowódcy jednostek wojska tłumiących protesty. Żaden z oskarżonych nie przyznaje się do winy. Wszystkim grozi dożywocie. Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r., podczas tłumienia przez milicję i wojsko na Wybrzeżu robotniczych protestów przeciw drastycznym podwyżkom cen, zginęły co najmniej 44 osoby. Decyzję o użyciu broni wydał nieżyjący już szef PZPR Władysław Gomułka. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności.

Foto: Beata Grabarczyk RMF Warszawa

10:20