Mówienie ludziom, że państwo może wszystko za nich zrobić, to komunizm - tak sytuację w Polsce komentuje prof. Leszek Kołakowski. Wg niego, tylko ekonomiści-analfabeci, np. Andrzej Lepper, mogą wierzyć, że państwo rozwiąże wszystkie problemy kraju.

Kamil Durczok: Kiedy ostatni raz był pan w Polsce?

Leszek Kołakowski: Na początku października, pół roku temu. Chociaż mieszkam daleko, staram się wiedzieć, co się dzieje w naszym kraju.

Kamil Durczok: A czy już ktoś panu profesorowi powiedział, że trzykrotny przestępca jest wicepremierem rządu Rzeczpospolitej?

Leszek Kołakowski: Słyszałem to wielokrotnie. Jakże mogę komentować taką rzecz? Pewnie wszyscy – albo prawie wszyscy – mają ten sam stosunek do obecnego rządu. A rząd i partia rządząca twierdzą, że ten rząd nie mógł być inny. I rzeczywiście, nie było innego wyjścia pod warunkiem oczywiście – że oni chcieli mieć władzę. A jak chcieli mieć władzę, to musieli przyjąć warunki, które były konieczne – czyli byle kogo możliwego wziąć do współpracy. I to właśnie zrobili. To jest koalicja sklecona oczywiście z bardzo niepodobnych elementów – zupełnie wydawałoby się niezdolnych do łącznej działalności, do współpracy. Koalicja - jak do tej pory - się utrzymuje, i jakoś pewnie przez jakiś czas się utrzyma, zważywszy że wszyscy, którzy w tym rządzeniu uczestniczą, mają tam swój interes. Nic na to nie poradzę.

Kamil Durczok: A gdy pan patrzy na tę sytuację, ocenia - to więcej jest w panu smutku czy zdziwienia?

Leszek Kołakowski: Nie powiedziałbym, że jestem bardzo zdziwiony, albo bardzo smutny. Ostatecznie w tym wszystkim - jakkolwiek byłoby to przykre - Polacy jakoś współdziałali. Wie pan, jak były kiedyś – nie pamiętam dokładnie kiedy, ale wkrótce po wyborach - wybory uzupełniające do Senatu, to w wyborach wzięło udział 9 proc. elektoratu.

Kamil Durczok: Ale tu jest jakiś paradoks. Demokracja ma swoje instytucje – jedną z nich jest wymiar sprawiedliwości, niezawisły, wolny sąd, który orzeka w oparciu o dowody i skazuje kogoś na karę za czyny popełnione. A drugą taką samą instytucją są wybory – wolne, niepodlegające naciskom. I teraz z jednej strony jedna instytucja demokracji skazuje kogoś i to 3 razy na karę za określone, popełnione przestępstwa, a druga instytucja demokracji wynosi go na jeden z najwyższych urzędów w państwie. Dostrzega pan taką sprzeczność? Czym ją pan tłumaczy?

Leszek Kołakowski: Nie widzę w tym może sprzeczności. Demokracja to są m.in. wybory, w których zakłada się, że naród może sam swoich przedstawicieli wybrać do rządu. Tak się to nazywa, ale przecież demokracja nie polega na tym, że większość może zadecydować o wszystkim, że większość może w dolny sposób nasze życia kształtować. Gdyby miało być tak, że większość ma władzę absolutną, to wynikałoby stąd, że 51% może wyrżnąć pozostałe 49% i wszystko będzie zgodne z zasadą większości. Ale zasada większość nie jest jedyną cechą i wartością demokracji. Są jeszcze inne instytucje, okoliczności bez których demokracja byłaby pustym słowem, m.in. choć nie tylko, jest to ów trójpodział Monteskiuszowski, niezależność władzy sądowniczej.

Kamil Durczok: Kampanię wyborczą w Polsce zdominował podział na Polskę liberalną i Polskę solidarną. Uważa pan, że taki podział ma w ogóle sens?

Leszek Kołakowski: Nie ma sensu. Co to znaczy liberalizm? Politykę liberalną rozumie się rozmaicie, ale zazwyczaj ona oznacza wolności demokratyczne, wolność słowa, druku, wolność organizowania się, ale także wolność działań gospodarczych, a więc liberalizm w znaczeniu ekonomicznym. Tutaj też jest swego rodzaju łatwość produkowania haseł, które nie mają żadnego sensu. Rynek nie jest absolutem – są pewne ograniczenia rynku we wszystkich krajach i nie można mówić, że Polska liberalna przeciwko Polsce solidarnej to jest jakiś program. To nie jest żaden program, to jest nonsens. To jest niemożliwe. Co to znaczy? Nikt z tych polityków rządzącego obozu nie potrafi tego wytłumaczyć. To jest frazes bez znaczenia. Zniszczenie rynku oznacza tyle co rządy totalitarne. Nie może być inaczej. Zniszczenie rynku to jest gułag.

Kamil Durczok: Na koniec chciałbym, abyśmy porozmawiali trochę o odpowiedzialności, a mówiąc szczerze – o niechęci do odpowiedzialności. Czy nie ma pan wrażenia, że wracamy do takiego modelu, że nawet za pewną cenę swobód obywatelskich oczekuje się od państwa znacznie większej roli niż to miało do tej pory? Rezygnuje się z wolności, aby państwo załatwiało za nas cały szereg różnych spraw?

Leszek Kołakowski: To jest prawda. Jest w nas wszystkich skłonność do oczekiwania, że byłoby dobrze, gdyby państwo za nas wszystkich to załatwiło. To jest zasada komunistyczna oczywiście. Im bardziej się posuwamy w tym kierunku, tym bardziej zbliżamy się do modelu komunistycznego. Na szczęście nie możliwe w pełni dojście do tego systemu. A korzystanie z tej normalnej ludzkiej reakcji, tego normalnego oczekiwania, że byłoby dobrze, gdyby państwo wszystko zrobiło, by państwo dało mi pracę, utrzymanie, bogactwo, to jest oczekiwanie dość częste. Co my mamy z tym zrobić? Powinniśmy wzywać ludzi, aby brali sprawy w swoje ręce. Ale pamiętajmy, że państwo opiekuńcze to nie jest nieszczęście, które trzeba zlikwidować. Potrzebujemy państwa opiekuńczego, ale potrzebujemy go tylko w jakimś zakresie. Wiara, że państwo może nagle sypnąć bogactwem, wszystkich uczynić bogatymi, to jest wiara na poziomie ekonomistów takich jak pan Lepper, czyli analfabetów. „Usuńmy Balcerowicza i pan Lepper zabierze pieniądze, które pan Balcerowicz chowa, i rozda nam wszystkim, i wszyscy będziemy szczęśliwi” - to jest poziom ekonomii pana Leppera.