„Znam ogrody, które cały czas mają taką ekspozycje, że samiec jest oddzielony od samic. U nas pierwsza próba ponownego łączenia najwcześniej w przyszłym miesiącu” – mówi nam Michał Targowski, dyrektor gdańskiego zoo. Od śmierci młodej lwicy, zabitej przez samca, lew i lwica mieszkają tam osobno. O tym dlaczego lew Arco zabił jedną z samic, o tym czy warto szukać jej następczyni i hodowcach dzikich kotów z dyrektorem gdańskiego zoo rozmawiał Kuba Kaługa.

Panie dyrektorze, po co eksperci z Francji przyjadą do Gdańska?

Zaprosiliśmy ludzi, którzy we Francji prowadzą ośrodek hodowlany kotów drapieżnych. Oni się oczywiście bardzo przejęli naszym smutnym wydarzeniem. Zobaczą w jakich warunkach te zwierzęta przebywają. Skorzystamy z ich doświadczeń, zapoznamy z naszą filozofią trzymania tych zwierząt. Im więcej takich doświadczeń i wymian tym lepiej.

Przyjeżdżają ocenić warunki czy pomóc szukać odpowiedzi, wyjaśnienia - dlaczego lew zabił lwicę?

Oceniać nie mają co. Oni nie mają takich warunków jak u nas. To jest bardziej safari park, niż ośrodek polegający na tym, że jest pawilon duży przestrzenny i wybieg. Odpowiedzi nie dadzą nam, bo tu nikt nie zna prawidłowej odpowiedzi. Każde zwierzę może inaczej reagować, może w różnym czasie zareagować tak czy nie inaczej. Są takie przypadki, że po kilku latach coś się w takiej rodzinie dzieje, niekoniecznie śmiertelnie, ale dochodzi do pewnych scysji pomiędzy samcem a samicami.

Taki przypadek był w Dallas. Tam samiec, który już kilka lat przebywał z samicami i żył z nimi w zgodzie, nagle zaatakował i zabił jedną z nich...

No właśnie - zabił jedną. Też można sobie tworzyć teorie, dlaczego. To jest też doświadczenie, że być może trzeba na coś zwrócić uwagę, żeby do takich sytuacji nie dopuszczać w ośrodkach hodowlanych.  My też mamy kilka przypuszczeń dlaczego tak się zdarzyło, ale żadne z nich nie może być określane, że to było to.

Jaka jest najbardziej prawdopodobna przyczyna tego, co stało się tydzień temu?

Przypuszczamy, że samica, która została zaduszona była najmniej uległa samcowi. To były początki tworzenia rodziny. Początki bardzo skuteczne bo świadomie tę grupę bardzo szybko połączyliśmy, wykorzystując młody wiek zwierząt, wykorzystując fakt, że znalazły się w zupełnie innym środowisku, gdzie są zapachy im nieznane. To jest zawsze atut, bo zwierzę speszone otoczeniem, zanim obwącha i przyzwyczai się do zapachu, który samo wytworzy, czuje się niepewnie. Wtedy też lgną do siebie, pewniej czują się w grupie. Dlatego bardzo szybko je połączyliśmy. Wszystkie konsultacje, które robiliśmy z kolegami w Polsce i Czechach zalecały, że  pomimo ryzyka warto skorzystać i połączyć samca, który jest z innej hodowli, z samicami. Samiec też jest młody, to zaledwie 4 letni zwierzak. One dopiero wszystkie wchodzą w wiek dojrzały, który dopiero w przyszłym roku będzie u wszystkich osobników występował.

Czym ten brak uległości się objawiał, jak to zaobserwowaliście?

Tu nie było żadnych objawów agresji, bo gdyby wystąpiły to zwierzęta byłby rozdzielone. Jedna z samiec, właśnie Berghi kilkakrotnie łapą uderzyła w pysk samca. To z zewnątrz wyglądało dosyć niegroźnie, coś na wskroś prowokacji, zabawy. One odpoczywały obok siebie, spędzały noc razem. Trzy noce przed zdarzeniem spały razem w pomieszczeniu. Były rozdzielane wyłącznie na czas karmienia. Ten feralny dzień też nie zapowiadał się źle, zwierzęta obok siebie leżały i dopiero koło 16, kiedy w pawilonie przygotowywano nocne warunki dla zwierząt samiec zaczął gonić samice. Zagonił ją do rogu. Przez kilkanaście sekund, może trochę dłużej, wzajemnie siebie obserwowały w bardzo bliskiej odległości no i nastąpił atak, bardzo precyzyjny, szybki. Złapał ją za gardło szczęką, ścisnął. Wiadomo było, że już ratunku nie będzie dla zwierzęcia. Ona została zaduszona, żadnych innych objawów jakiegoś poturbowania

Krew się nie polała?

Absolutnie nie. On ją zadusił.

Czy to mogła być odpowiedź na te zaczepki?

Być może tak, ale równie dobrze, mogło zupełnie co innego wystąpić. W tych pierwszych dniach mieliśmy problem, robienia zdjęć z fleszem. Z tym, że nie byłbym taki skory żeby zrzucać odpowiedzialność na aparaty fotograficzne, to byłby za prosty wniosek. Pierwsze błyski, rzeczywiście zwierzęta pobudzone przez chwilę były. Sądzę, że teraz już na te błyski by nie reagowały aczkolwiek jest zakaz robienia zdjęć aparatem błyskowym, żeby nie prowokować. Cóż mogło jeszcze innego się zdarzyć.. Nie sądzę, żeby były jakieś czynniki zewnętrzne, które mogłyby podrażnić samca. Samiec generalnie jest bardzo łagodny.

Czyli jednak rozumiem, chodzi o interakcje między zwierzętami?

Które są typowe dla lwa, bo lew na wolności też tworzy grupy rodzinne i one często bardzo krwawo wyglądają . Samiec, który wygra rywalizację z innymi samcami i zaczyna być tą głową przewodnią, musi się też dogadać z samicami. Nie każda od razu chce być mu uległa. Niektóre jeszcze pamiętają związek z innymi samcami, więc to też tak nie polega na tym , że nowy samiec i od razu wszystkie się mu podporządkowują.  U dorosłych często ten dialog bywa bardzo niebezpieczny. Powiedziałem dialog, ale u lwów nie ma rozmowy. U lwów jest eliminacja. Albo osobnik niechciany ucieknie i będzie próbował tworzyć z inną grupą związek rodzinny albo ginie. W samotności lew długo nie pożyje. Nie wtrzymałby konkurencji, presji. Zbyt duży ciężar związany z polowaniem. W pojedynkę lew jest słaby.  Jest cała filozofia polowania zbiorowego, podział obowiązków, ról, sił. Dopiero kiedy wszystkie samice podporządkują się samcowi, przez jakiś czas jest bezpieczeństwo, spokój. Ta sielanka, którą obserwujemy na wielu filmach przyrodniczych, ale ona nie trwa zbyt długo. Jeżeli samiec czołowy będzie kontuzjowany, zachoruje to od razu jest zastępowany przez inne samce, które z czekają żeby zająć jego miejsce.

Pracownicy zoo - jak rozumiem - zaobserwowali te zaczepki przed całym zdarzeniem, dlatego dzisiaj przypuszczacie, że to właśnie one były powodem ataku lwa?

Na pewno tak bo z jakiegoś powodu, samiec zaczął gonić samice. W pierwszej reakcji został otworzony wielki szyber, który łączy te dwa ekspozycyjne pomieszczenia. Obydwie samice bardzo potulnie przeszły na drugą stronę, podporządkowane sytuacji. Natomiast tamta nie chciała, próbowała odcinać się samcowi no i zapłaciła najwyższą cenę. Teoretycznie zgodnie z prawami, które występują u lwów. Natomiast dla nas to przykre, że nie mogliśmy tych zwierząt rozdzielić, bo już w takim amoku, kiedy fala agresji jest tak duża to właściwie nic nie pomoże. Mamy na wyposażeniu tego pawilonu broń hukową, broń elektryczną, która wysyła wiązki elektryczne, które paraliżują zwierzęta. Jest broń Palmera, która usypia zwierzęta. Mamy też broń ostrą, której nigdy byśmy nie użyli chyba, że życie i zdrowie człowieka byłoby zagrożone. W tej sytuacji nie było zagrożone w żadnym procencie. Ten pawilon jest tak zbudowany, że tu jest 100% bezpieczeństwa dla pracowników. Pozostałe środki, myślę tu o broni, jestem przekonany, że w momencie kiedy samiec  już miał w pysku gardło samicy, nie dałyby żadnego rezultatu. To już jest taka siła, taki ścisk i taka wewnętrzna agresja, że żaden huk, żadna woda nie pomogłyby, a środek usypiający działa po 6-7 minutach. Taki środek też mógł spowodować, że ofiara mogła wyczuć, że agresor słabnie i sama przejść do ataku wiec nie należy wykluczać, że w finale mielibyśmy dwie ofiary.

Do dzisiaj po tym zdarzeniu  lwów nie połączyliście. Samice przebywają osobno, lew też jest trzymany osobno. Długo tak pozostanie?

No ja znam ogrody, które cały czas mają taką ekspozycje, że samiec jest oddzielony od samic, bo nawet w okresie rui nie chcą się połączyć. To też zależy od indywidualnych cech samca, on może mieć w sobie takie cechy, które będą go eliminowały i tym czołowym samcem nie będzie. Przyszłość jest przed nami. Będziemy kolejne próby łączenia robili na wybiegu zewnętrznym, ale też chcemy jeszcze trochę odczekać.

Kiedy taką próbę podejmiecie?

Na pewno w tym roku, może w przyszłym miesiącu. W momencie, kiedy będziemy przekonani, że zwierzęta mają ten pawilon już opanowany. Najpierw wyjdą panie, samice. Potem chcemy mieć pewność, że na zawołanie wrócą do nas. Na widok mięsa, wody świeżej, opiekunów. Potem zrobimy zmianę, samiec wyjdzie powącha te tereny, które zaznaczyły samice aż przyjdzie moment wspólnego wypuszczenia. Wokół wybiegu zamontowane są hydranty wysokociśnieniowe, więc te pierwsze chwile będziemy przygotowani, jeśli będzie trzeba wkroczyć. Teraz na pewno strach ma większe oczy i na bazie tego co się zdarzyło będziemy bardziej ostrożni, bo sami przeżywamy ciężkie chwile. Chcielibyśmy, żeby wszystko u zwierząt przebiegało w sposób ułożony, ale tak nie jest. Podobne sytuacje dzieją się u lampartów, dzieją się u małych kotów drapieżnych u serwali, podobne sytuacje są w grupach małp. Nigdy tam nie doszło do tragicznych w skutkach finałów. Na bazie tego zdarzenia na pewno będziemy bardzo, bardzo ostrożni.

Myślicie o tym, żeby ściągnąć jeszcze jedną samicę do Gdańska, która zajmie miejsce tej zabitej przez samca?

Być może, chociaż z punktu widzenia przyszłej hodowli nie wiem czy to ma duży sens. Przecież zakładamy, że obydwie nam tutaj urodzą.  Więc możemy w ciągu roku mieć tutaj 6-8 lwów.

Prędzej własny przychówek niż przyjazd zwierzęcia z hodowli?

Cieszymy się, że zaproszenie nasze zostało przyjęte i Francuzi do nas z tego ośrodka przyjadą, bo być może jeszcze mają jakieś samice właśnie z tej grupy hodowlanej. Trzeba to rozważyć czy jakiejś nie ściągnąć, ponieważ one znają siebie, pamiętają i nawet taka rozłąka kilkutygodniowa nie spowoduje, że będą do siebie czuły wrogość. Wręcz odwrotnie na pewno by się ucieszyły, że ktoś z rodziny tutaj jeszcze dotarł.