Opinia Komisji Weneckiej, podobnie jak wcześniejszy wyrok-niewyrok Trybunału Konstytucyjnego nie tylko niczego nie rozstrzyga, ani nie wskazuje wyjścia z konfliktu, w którym zakleszczyły się urzędujące w Polsce władze. Wręcz przeciwnie - pogłębia podziały już dziś dewastujące nie tylko życie publiczne, ale wręcz podstawy państwa. Co gorsze - niebawem na własnej skórze możemy poczuć, jakie są skutki bałaganu, jaki zafundowali nam politycy.

Sprawy wielkie  

Nie mam na myśli oczywistego dla wspólnoty międzynarodowej ochłodzenia jej stosunków z krajem, w którym działanie mechanizmów demokratycznych przestało być oczywistością. Nie mam na myśli stopniowego zjeżdżania w dół ratingów naszego kraju, co ładnie obrazuje sugerowany przez zajmujące się tym agencje spadek zaufania inwestorów wobec gospodarek mniej stabilnych i bezpiecznych. Nie mówię też o pozostałych konsekwencjach zewnętrznych, na jakie naraża się nasz kraj, idąc twardym kursem, wyznaczonym przez lidera PiS, choć warto wspomnieć, że nie będę nadmiernie zdziwiony, kiedy Stany Zjednoczone postawią na forum NATO pytanie, czy na pewno najbliższy szczyt Sojuszu musi odbywać się w takim właśnie kraju. Co więcej - nie będę zdziwiony udzieleniem na to pytanie odpowiedzi odmownej.

Sprawy ustrojowe

Piszę tylko jako obywatel, który pobieżnie przygląda się możliwym następstwom działania na terytorium jednego kraju dwóch porządków prawnych, tylko teoretycznie tworzących jedno państwo. Tak naprawdę bowiem od środy w Polsce urzędują obok siebie Państwo Sprawujące Władzę i Państwo Konstytucji. Pierwsze wywodzi legalność swoich poczynań z niebudzących wątpliwości wyników wyborów, prezydenckich i parlamentarnych, drugie - z fundamentalnych reguł, opisanych w ustawie zasadniczej.

Oba te państwa mają w ustrojowej rzeczywistości głęboką rację bytu. Oba jej sobie jednak nawzajem odmawiają, czego skutki w skrajnym przypadku odmowy publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego poczujemy już niedługo.

W Trybunale Konstytucyjnym na rozpatrzenie czeka kilkaset spraw. Różnej rangi i znaczenia, jednak wszystkie decyzje, jakie od środy będzie podejmował Trybunał - przez rząd będą uznawane za podjęte w oparciu o wadliwą podstawę prawną. Co to będzie znaczyło?

Sprawy małe

Jeśli na przykład Trybunał podważy tzw. ustawę inwigilacyjną - stosujący ją rząd wyroku prawdopodobnie nie uzna. Skarżąc się jednak na jej działanie w sądzie, który respektuje własną, inną niż rząd czy Sejm rzeczywistość prawną, i Trybunał ją uznaje - uzyskamy zapewne korzystny dla siebie wyrok. Może nawet zasądzone zostanie na naszą rzecz odszkodowanie. Samego odszkodowania jednak nie dostaniemy, bo musiałby je wypłacić Skarb Państwa, a ten wyroków opartych na rzeczywistości budowanej decyzją TK przecież nie uznaje.

Jeszcze większy chaos będzie pewnie na styku prawa z samorządami. Tu świetnym przykładem może być zaskarżenie przez RPO w listopadzie ub. roku przepisów, nakładających na kierowcę opłaty za wymianę prawa jazdy, nawet jeśli dzieje się to nie z jego winy. Na przykład dlatego, że zmieniono nazwę ulicy, przy której mieszka. Jeśli Trybunał uzna, że to niedopuszczalne - pobierające opłaty samorządy mogą wyrok uznać, albo nie - w zależności od tego, kto jest starostą. I tak np. opłat nie pobierze Warszawa, gdzie rządzi uznająca wyroki TK Hanna Gronkiewicz-Waltz, a w Nowym Sączu za wymianę prawa jazdy zapłacimy, bo miastem kieruje Ryszard Nowak z PiS, a dla PiS wyrok nie będzie istniał.

Podobnych przypadków w zależności od sprawy - może być mnóstwo. Jak długo konflikt nie zostanie rozwiązany, my, obywatele, będziemy zmuszeni do życia w dwóch rzeczywistościach - jednej opisywanej przez władzę ustawodawczą - Sejm i Senat, i wykonawczą - Prezydenta i rząd, i w drugiej, regulowanej przez władzę sądowniczą i podporządkowującej się wywiedzionej z Konstytucji hierarchii, z kluczową rolą ustrojową Trybunału Konstytucyjnego. Obie te rzeczywistości się rozjechały.

Jako obywatel jestem gotów przyznać, że nie muszą się lubić.

Ale jako obywatel żądam, żeby się zjechały z powrotem.

Mam takie prawo. Obie je utrzymuję.