Nic nie przebije komunikacyjnej nieudolności związanej z chaotycznymi działaniami wokół zarobków urzędniczek NBP. Fakt, że zamieszanie dotyczy akurat szefowej departamentu komunikacji i promocji banku, podkreśla tylko absurdalność sytuacji. Sztuka komunikowania, oględnie mówiąc, nie narzuca się jako wybitna cecha rządzących.

Nic nie przebije komunikacyjnej nieudolności związanej z chaotycznymi działaniami wokół zarobków urzędniczek NBP. Fakt, że zamieszanie dotyczy akurat szefowej departamentu komunikacji i promocji banku, podkreśla tylko absurdalność sytuacji. Sztuka komunikowania, oględnie mówiąc, nie narzuca się jako wybitna cecha rządzących.
Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński / Andrzej Grygiel /PAP

Dziś rano szef MSWiA oświadczył w rozmowie RMF FM, że w sprawie zarobków swoich współpracownic Adam Glapiński przegrał debatę w sferze komunikacyjnej. To określenie łagodne i starannie adresowane, poświęcone bowiem tylko prezesowi NBP, z pominięciem szeregu istotnych okoliczności. Te okoliczności to po pierwsze ewidentne związki prezesa NBP z politykami rządzącej obecnie partii (bo kto go na prezesa NBP wybrał?), po drugie zaś - ewidentna słuszność zastrzeżeń, kwestionujących PR-owskie umiejętności pani dyrektor, która za ich rzekome posiadanie otrzymuje co miesiąc dziesiątki tysięcy złotych.

Kryzys zarządzania kryzysowego

Warto sobie uświadomić, że kiedy instytucja posiadająca odpowiedni departament PR wpada w wizerunkowe kłopoty, departament ów przechodzi zwykle w szczególny tryb pracy, nazywany zarządzaniem kryzysowym. Jego działania zmierzają wówczas do jak najszybszego przecięcia spekulacji, naprawy wizerunku i generalnie - doprowadzenia do stanu, w którym niekorzystne dla całej instytucji doniesienia znikają z pierwszych, a najlepiej wszystkich stron gazet.

W wypadku wlokącej się od tygodni sprawy zarobków kilku zaledwie urzędniczek w NBP komunikację i promocję kładzie jednak osobiście pani dyrektor departamentu komunikacji i promocji. To, że sprawa dotyczy głównie jej osobiście, w normalnej sytuacji byłoby skrajnym ułatwieniem - nic prostszego jak wyjść i powiedzieć, ile się zarabia.

W wypadku NBP jednak nie tylko od tygodni tego nie wiemy, ale na dodatek ewidentnie mamy do czynienia z kluczeniem, unikami i wreszcie zaangażowaniem samego prezesa banku. Ten zaś wprost mówi, że danych tak prostych, że w innych krajach rutynowo ogłaszanych w internecie - nie poda, chyba, że Sejm uchwali ustawę, która mu to nakaże.

I co się dzieje dalej? Sejm rzeczywiście taką ustawę uchwali! I dopiero wtedy, być może, dowiemy się tego, co, mniejsza już o powody, interesuje pół Polski od kilku tygodni.

Jeśli ktoś chciałby wiedzieć dokładnie, jak nie powinno wyglądać zarządzanie kryzysowe, odpowiedź brzmi - właśnie tak: dopóki cię nie zmuszą prawem, nie rób nic!


Tylko winni się tłumaczą

Ta zasada leży u podstaw osobliwego PR, uprawianego publicznie od kilku lat. Sądy administracyjne puchną od wniosków, dotyczących odmów ujawnienia informacji publicznej. Minister sprawiedliwości ujawnia korespondencję dotyczącą nazwisk starannie wszystkie nazwiska wymazując, Marszałek Sejmu nawet swój kawałek korytarza odgradza kotarą, minister w odpowiedzi na interpelację odpowiada że jest "znakomicie", a priorytetami objęte jest "wszystko" - i wszyscy poza pytającymi o cokolwiek są ze swoich działań zadowoleni.

Zupełnie jakby to nie oni kilka lat temu zapowiadali transparentność, działania jawne i tym się różniące od działań poprzedników. Dyskusyjna zasada "tylko winni się tłumaczą" zaczyna się powoli przeradzać w karykaturalne "tylko winni się NIE tłumaczą", a sytuacja wokół zarobków w NBP to chyba najdobitniejsze potwierdzenie jej trafności.

Szerzej - jest gorzej

Występowanie kryzysów, którymi trzeba zarządzać, jest nieuchronną cechą działania. Nasze władze wyraźnie sobie z nimi nie radzą. Odpowiedzialne za tę część działalności służby są albo nieudolne, albo wręcz nie istnieją.

Może to nie kryzys, ale przykład - na pewno: kiedy wczoraj rano amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo ujawnił zamiar zorganizowania w Polsce już za miesiąc globalnej konferencji na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie, rzecznik rządu nie miała o tym pojęcia. Ministerstwo Spraw Zagranicznych? Nie ma rzecznika od wielu, wielu miesięcy. Ministerstwo Obrony podobnie. Od lat już rzecznika nie ma także resort spraw wewnętrznych i administracji. Gdzie więc, do cholery, można się czegoś - nawet bez kryzysu - dowiedzieć?

Rzecznik - funkcja niemożliwa

Jest jeszcze jedna, strukturalna cecha kulejącego mechanizmu komunikacji - rozproszenie. Wielowymiarowe. Właściwie to chaos sprawiający, że nie ma w zasadzie absolutnie nikogo, kto byłby miarodajnym źródłem prawdziwej informacji.

Tradycyjny, oparty na hierarchii system sprawowania władzy wykonawczej działa z, powiedzmy, obocznościami. Poza systemem oficjalnym jest drugi, bardziej rozbudowany i niejasny.

Rzecznik czy inny urzędnik odpowiedzialny z a komunikację np. resortu, kiedyś reprezentujący głownie swojego przełożonego i dbający głównie o przekazanie jego intencji, dziś musi jeszcze uwzględniać intencje premiera (które mogą być inne niż ministra), prezesa partii rządzącej (które mogą być jeszcze inne) i prezydenta, który także miewa opinie inne niż pozostali. Do tego trzeba też dołożyć opinie wszelkiego rodzaju zauszników tych postaci i osób, bez większych skrupułów prezentujących swoje nie zawsze uzgodnione opinie - od Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry przez Adama Bielana i Ryszarda Czarneckiego, Beatę Mazurek i Ryszarda Terleckiego po gromadkę posłów, których reporter akurat spotkał na korytarzu.

Chaos

W sprawnie działającym mechanizmie najpierw następuje uzgodnienie komunikatu, a potem jego przekazanie. W naszej rzeczywistości większość energii pochłania jednak uzgadnianie przekazu przez same czasem sprzeczne ze sobą komunikaty. Efekty są opłakane:

Minister energii gubi się publicznie we własnych deklaracjach ws. cen prądu w miarę ich modyfikowania przez innych. Wicepremier głosuje za, ale kiedy mu się to wypomina - obwieszcza, że się nie cieszy. Wiceminister pracy kieruje do konsultacji uzgodniony w resorcie projekt - i zostaje za to odwołany. Minister w KPRM bajdurzy na spotkaniach z zagranicznymi gośćmi o złocie zakopywanym w ogrodach przez sędziów dawnej KRS i o samochodach otrzymywanych od kryminalistów. Minister sprawiedliwości jako autor projektu ustawy o IPN jest za, ale jako Prokurator Generalny jest zdecydowanie przeciw i tak dalej. 

Ogarnijcie się!


To najkrótszy akapit tego tekstu. W sumie do takiej pointy właśnie zmierzam.