Oczywista utrata kontroli nad rozwojem pandemii i także oczywiste zdumienie i bezradność wobec fali społecznego wzburzenia wywołanego wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji - to dziś dwa elementy niespotykanego dotąd kryzysu państwa. Oba można było ograniczyć zawczasu. Rządzącym brakło jednak zdolności przewidywania. Dziś mogą tylko ograniczyć straty, choć i na to nie mają pomysłu.
Tego, jak histeryczne są zachowania rządzących w obliczu postępów pandemii, nie trzeba dowodzić. Mamy prawo przedstawiane na ad hoc opóźnionych konferencjach prasowych, opisane grafikami, zamieszczanymi na Twitterze, Facebooku i rządowych stronach internetowych, a nocami, na kilkadziesiąt minut przed wejściem w życie nowych przepisów - publikacje rozporządzeń, które nie tylko są niejasne, ale tam, gdzie akurat są - są też sprzeczne ze słowami premiera na konferencji.
Mamy też niezrozumiałe logicznie i epidemicznie ograniczenia, strategie zmieniane co kilka tygodni, rekomendacje zmieniane o 180 stopni w ciągu kilku dni itd.
Na szczęście władza zrezygnowała już z jawnego obnoszenia się ze swoją wyjątkowością - nosi maseczki, i chyba dotarło do niej, że bajdurzenie o wypłaszczaniu, nie-trzeba-się-jego-baniu i prognozowanie poprawy od połowy października - były, najdelikatniej mówiąc, niemądre.
Przyjęcie do wiadomości katastrofalnej sytuacji epidemicznej nastąpiło jednak dopiero po jej wystąpieniu, zamiast - w efekcie jej przewidywania - wcześniej. Na tyle wcześniej, żeby mieć czas na przygotowanie i wdrożenie działań zaradczych.
Dziś po prostu jest bardzo źle. Wyczerpującego swoje możliwości systemu ochrony zdrowia nie da się rozbudować konferencjami, grafiką w internecie i rozporządzeniami.
Na piętrzący się problem epidemiczny nałożyły się tydzień temu niespotykane w takiej skali niepokoje społeczne. Wydając czwartkowy wyrok ws. aborcji Trybunał Konstytucyjny wpakował siebie i rządzących w problem jeszcze większy. Do braku zaufania ws. walki z pandemią i nie tylko doszła jeszcze żywiołowa i bezceremonialna, czasem wulgarna jawna niechęć do władzy.
W połączeniu z warunkami epidemicznymi może to dać efekt w postaci jeszcze gwałtowniejszego przyrostu zakażeń - nie sposób przecież zapewnić odpowiedniego dystansu podczas wielotysięcznych manifestacji, a nawet jeśli to możliwe w ich trakcie. Nie da się zapobiec zakażeniom podczas dojeżdżania na nie autobusem czy tramwajem.
W efekcie już za kilka dni poza i tak ostrym choć "naturalnym", możemy się spodziewać dodatkowego, gwałtownego skoku liczby zachorowań.
Jakby mało było problemów powyżej, zamiast ich rozwiązywaniem politycy dołożyli do kompletu dodatkowe. W tym szczególne zasługi położył tytularnie odpowiedzialny za bezpieczeństwo wicepremier Kaczyński, w którego wystąpieniu było tyle empatii i woli uspokojenia nastrojów, że ktoś złośliwie bystry opisał je słowem "Jarozelski".
Prezydent na niemal tydzień zniknął, potem okazał się zwolennikiem rozsądku i spokoju. Marszałek Sejmu przepadła, podobnie ministrowie i liderzy partii koalicyjnych poza PiS. Parlament wszedł w kolejną fazę tyleż gorączkowych i hałasliwych, co jałowych sporów, które od jakiegoś czasu nie są nawet zabawne.
Opozycja od sprzeciwu totalnego przez odrzucane przez rzad inicjatywy/projekty pomocy po kompletne zagubienie - pełni co najwyżej rolę statysty, dopuszczanego z rzadka do dyskusji, choć nie do podejmowania decyzji. Premier niestrudzenie działa, o ileż jednak to działanie byłoby skuteczniejsze, gdyby nie skromny poziom wiarygodności jego własnych słów.
W tak złożonej i trudnej sytuacji odosobnione nawoływania do porozumienia się nie mają szansy powodzenia. Od czasu do czasu robi to niemal każdy z uczestników życia publicznego, jednak nigdy nie zdarza się tak, żeby z podobnym postulatem wystąpili wszyscy lub prawie wszyscy.
A właśnie teraz jest na to czas.
To dziś odpowiedzialne siły polityczne, zdolne do podjęcia nawet trudnych decyzji powinny przemóc niechęci i wykazać się odpowiedzialnością. Spotkać się - być może np. w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, może przy Okrągłym Stole - i rozwiązać; problem dopuszczalności aborcji, kwestię protestów ulicznych, społecznie akceptowalny plan ograniczeń i wyrzeczeń, na jakie musimy się zgodzić w walce z pandemią.
I respektować i aktywnie wspierać zawarte ustalenia.
Być może także ustalić minimum spraw wspólnych, w których wszystkie strony życia publicznego mogą liczyć na wzajemne zaufanie.
Wiem, tak było z kompromisem aborcyjnym sprzed 27 lat i taką rolę winien pełnić parlament. Ale tego nie robi, a kompromis został już naruszony.
Czas na nową umowę społeczną.
Chociaż na czas pandemii, w minimalnym zakresie.