PiS może wygrać wybory, ale musi zabrać się do roboty - stwierdził były premier Kazimierz Marcinkiewicz, który był gościem w Porannej rozmowie w RMF FM. Jego zdaniem, skala skłócenia w Zjednoczonej Prawicy jest tak duża, że utrudnia to obozowi rządzącemu prowadzenie kampanii wyborczej. "Koalicja Obywatelska ma wszelkie dane, aby wygrać, co nie znaczy, że przejąć władzę" - ocenił Marcinkiewicz.

Czy PiS ma szansę wygrać wybory - zapytał Krzysztof Berenda.

Oczywiście, że ma szansę, dlatego, że ma atuty. Ma spółki Skarbu Państwa, ma wszystkie instytucje, ma swoje własne media nazywane publicznymi, ma całą tę propagandę za sobą - stwierdził były premier.

W jego opinii, PiS "przestał mieć rację, przestał prowadzić publiczną dyskusję, oddał pole Tuskowi". PiS może wygrać, ale musi "zabrać się do roboty" - ocenił gość Porannej rozmowy w RMF FM.

Tusk się siłą przebił - głównie marszem, ale już przed marszem na to wyglądało - dodał Kazimierz Marcinkiewicz.

Oceniając sytuację w obozie rządzącym Marcinkiewicz stwierdził: Oni się nazywają Zjednoczoną Prawicą, ale oni żadną zjednoczoną prawicą nie są. Oni są niesamowicie skłóceni, a jeszcze na dodatek frakcje boją, że przegrają wybory i zaczynają jeszcze bardziej chapać. To przeszkadza w prowadzeniu kampanii.

Jeszcze będzie dużo przetasowań - odparł były premier pytany o prognozę wyniku wyborów. Koalicja Obywatelska ma wszelkie dane, aby wygrać, co nie znaczy, że przejąć władzę. (...) Idą w kierunku 40 proc., ale to jest niewystarczające, żeby przejąć władzę - ocenił.

Nie wiemy, co się jeszcze wydarzy z Konfederacją, czyli z "młodym PiS-em". Oni czują wiatr w żaglach, ale jeśli zaczną odbierać PiS-owi, to (...) PiS przestanie ich pompować - zaznaczył Marcinkiewicz.

Były premier przedstawił również swoją opinię na temat powrotu Jarosława Kaczyńskiego do rządu. 

Kaczyński od wielu miesięcy był zmuszany przez tzw. zakon PC, czyli przez tych najstarszych swoich druhów - Suskich i tym podobne - żeby jeździł po Polsce, żeby to on ogłaszał program PiS-u na wybory i żeby został wicepremierem i trochę "zmniejszył" Morawieckiego - tłumaczył Marcinkiewicz.

Kto rywalizuje z Morawieckim o sukcesję w PiS-ie po Jarosławie Kaczyńskim?

Było pytanie: jeśli PiS wygra, to kto wygra te wybory, albo kto będzie twarzą PiS-u. On (Kaczyński - przyp. red.) robi wszystko, żeby tą twarzą nie był Morawiecki - kontynuował były premier. Chodzi o to, jak podkreślił, żeby Morawiecki nie urósł w siłę i nie stał się następcą Jarosława Kaczyńskiego, bo "oni (tzw. zakon PC - przyp. red.) przestaną być świętymi krowami w PiS-ie".

Dopytywany, kto jest konkurentem Mateusza Morawieckiego do przejęcia przywództwa w PiS, Marcinkiewicz wskazał Beatę Szydło, "która ciągle tworzy frakcję" oraz Joachima Brudzińskiego i Mariusza Błaszczaka. Chociaż nie mają buławy lidera, ale jednak wyróżniają się na tle osób z "zakonu PC" - wskazał.

Marcinkiewicz: Nie ma przymusowej relokacji, to temat sztuczny

W dalszej części rozmowy padło pytanie o rozpoczynający się jutro szczyt UE w Brukseli poświęcony m.in. migracji i pracom nad nowymi unijnymi regulacjami dotyczącymi rozlokowania uchodźców, którzy stale napływają na południe Europy z Afryki czy  Bliskiego Wschodu.

Były premier ocenił, że Polska już odniosła sukces na unijnym szczycie, tyle, że wbrew PiS. Nie ma przymusowej relokacji migrantów. Są dwa inne rozwiązania, tzn. można płacić, wcale nieduże, pieniądze tym krajom, które będą przyjmowały migrantów. 20 tysięcy euro rocznie to nie jest dużo. Można też pokazać, że ma się migrantów - my mamy z Ukrainy ponad milion osób, w związku z tym nam to absolutnie nie grozi. To jest temat sztuczny - ocenił Marcinkiewicz.

Jak dodał, Prawo i Sprawiedliwość sięgnęło po tę kwestię, ponieważ jest nośna społecznie. Oni z jednej strony przyjęli największą liczbę migrantów z krajów muzułmańskich i hinduskich - w ubiegłym roku było to ponad 130 tysięcy i udają, że Polska musi teraz zrobić wszystko, żeby zamknąć drogę migrantom. To jest wyłącznie gra - powiedział b. premier.

Według niego, obecnie nie ma już tak dużych emocji wokół tematu migracji, by mogła mieć decydujący wpływ na wynik jesiennych wyborów parlamentarnych.

"Przyjęcie Ukrainy do NATO to polska racja stanu"

Pytany o cele, jakie Polska powinna sobie wyznaczyć na lipcowy szczyt NATO w Wilnie, Marcinkiewicz wskazał na trzy kwestie: wzmocnienie wschodnich granic Sojuszu, przyjęcie Szwecji do paktu oraz pomoc Ukrainie i zaproszenie jej do członkostwa w NATO. To się jeszcze pewnie w Wilnie nie stanie, ale Wilno może znacząco przygotować tę decyzję - zaznaczył były szef rządu.

Jego zdaniem, przyjęcie Ukrainy do Sojuszu Północnoatlantyckiego to polska racja stanu. Przypomniał, że w latach 90. największym orędownikiem akcesji Polski do NATO były Niemcy, ponieważ zależało im na przesunięciu granic Paktu na wschód. Z tych samych przyczyn - jak tłumaczył - Polska powinna starać się o członkostwo dla Ukrainy.

Marcinkiewicz: Nie wracam do polityki

Były premier zapewnił, że nie jest zainteresowany powrotem do polityki, choć przyznał, że ludzie czasem namawiają go do takiej decyzji. Nie widzę takiej potrzeby, co nie znaczy, że nie zobaczę jej za jakiś czas - zastrzegł, dodając, że póki co odpowiada mu rola niezależnego komentatora.

Krzysztof Berenda zwrócił uwagę, że jego dzisiejszy gość w ostatnich latach istniał w mediach głównie za sprawą swych problemów sercowo-obyczajowych. Marcinkiewicz przekonywał, że publikacje na plotkarskich portalach nie są dla niego problemem. Nie widzę tam absolutnie niczego złego - powiedział.

Marcinkiewicz o Zbigniewie Ziobrze: Nie znam nikogo bardziej zawistnego

Komentując z kolei sprawę śledztwa prokuratorskiego (wszczętego z zawiadomienia spółki Trinity Crown, która twierdzi, że Marcinkiewicz jako jej były pracownik nie rozliczył się z samochodu, komputera i telefonu), były szef rządu zasugerował, że stoi za tym minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. 

Ja Zbyszka Ziobro bardzo dobrze znam, od 30 lat. Ja w swoim życiu spotkałem tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy ludzi, ale nie znam nikogo bardziej zawistnego i pamiętliwego jak Zbyszek. Facet jest pod tym względem niesamowity, więc będą się takie przypadki zdarzały. Ale one mnie nie rujnują jakoś specjalnie, tylko może nawet i budują - zaznaczył b. premier.

Marcinkiewicz zapewnił, że jest obecnie szczęśliwym człowiekiem, a zawodowo pracuje za granicą jako doradca biznesowy. W Polsce nie mogę pracować, bo chodzą za mną służby - dodał.

Na koniec rozmowy jej gospodarz zapytał o słynne "yes, yes, yes", które padło po zakończeniu negocjacji budżetowych w Brukseli w grudniu 2005 roku. Marcinkiewicz przyznał, że jako szef rządu wzorował się na swym ówczesnym brytyjskim odpowiedniku Tonym Blairze. 

On był pierwszym politykiem w Europie, który wprowadził uśmiech, żart i PR do polityki. Starałem się zrobić dokładnie to samo. Pamiętam, że po 52 godzinach negocjacji budżetu UE w Brukseli, idę na konferencję prasową, a Rysiu Schnepf (ówczesny wiceszef MSZ - przyp. red.), który był moim ministrem, mówi do mnie: Kazik, ale ty chociaż uśmiechnij, bo nikt nie uwierzy, że odnieśliśmy sukces, że zarobiliśmy dla Polski miliardy. Ja mówię: ty, kurczę, to masz rację i rzeczywiście wtedy wpadłem na to, że sukces musi mieć jakiś swój wyraz - wspominał Marcinkiewicz.