Duże oczekiwania i jeszcze większy zawód - tak w skrócie można podsumować nieudany bój Wisły Kraków o Ligę Mistrzów. Osiem lat temu "Biała Gwiazda" w trzeciej rundzie eliminacji grała z Omonią Nikozja - w Krakowie wygrała 5:2, na Cyprze padł remis 2:2, a eksperci podkreślali, że z taką grą jak w Nikozji o wyeliminowaniu Anderlechtu można zapomnieć, co zresztą znalazło swoje potwierdzenie w rzeczywistości.

Odkąd eliminacje Ligi Mistrzów przeszły kolejny lifting przynajmniej w teorii mistrz Polski ma łatwiejszą drogę do elity i co roku z nadzieją czekamy na losowanie. Okazuje się jednak, że nawet kraje, które uznawaliśmy za słabsze już nam odskoczyły. Patrz choćby wspomniany Cypr, o którym ciągle myślimy w kontekście słabej reprezentacji zapominając, że ligowe kluby są bogatsze od naszych...

Być może takie błędne myślenie wynika poniekąd z niewielkiej wiedzy o ligowej piłce. Przyznam, że średnio orientuję się w składach Sturmu Graz, BATE Borysów czy Victorii Pilzno, a któraś z tych drużyn (być może nawet dwie) zagrają w Champions League. Jest już w niej belgijski Genk, o którym część osób usłyszała tylko dlatego, że klub kupił Grzegorza Sandomierskiego i Dynamo Zagrzeb.

APOEL pokazał wczoraj szybką grę z pierwszej piłki i większe europejskie doświadczenie. Dominujący w polskie lidze Melikson, Sobolewski, czy Chavez w pojedynkach z Ailtonem, Trićkovskim czy Manducą nie mieli wiele do powiedzenia. A najlepszym przykładem nieporadności była kuriozalna pierwsza bramka dla APOELU. Smutna prawda jest taka, że Wisła na awans po prostu nie zasłużyła i nie jest to już wina polskiego trenera, czy polskich trenerów. Może to po prostu fatum?