„Posiedzenie Komisji Odwoławczej UEFA zakończone. Decyzja dziś wieczorem, albo jutro rano” – lakoniczny wpis prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego na twitterze daje do myślenia . Czy nadzieja w sercach kibiców jest uzasadniona?

"Wszystko odbyło się bardzo profesjonalnie" - tak brzmi twitt drugiego ze współwłaścicieli klubu Dariusza Mioduskiego. Skoro profesjonalnie, to znaczy, że UEFA wysłuchała tłumaczeń przedstawicieli Legii z uwagą, atencją, kulturą. A co z decyzją?

Skoro UEFA potrzebuje czasu to możliwości są tylko dwie:

 Albo europejska federacja potrzebuje czasu na dyskusję i przemyślenia, bo zaczyna się łamać i dostrzega kłopotliwość sytuacji.

Albo decyzja i tak już właściwie zapadła, ale skoro sytuacja zrobiła się mocno medialna to dobrze zrobić trochę zamieszania i pokazać, że zagadnienie potraktowano poważnie. Można iść na kawę i lunch a ostateczną decyzję ogłosić "po długich i burzliwych rozmowach".

UEFA buduje więc napięcie niczym najlepszy hollywoodzki reżyser. Czekamy, nie wiemy co dalej. Piłkarze przygotowują się do dwumeczu z FK Aktobe w eliminacjach Ligi Europejskiej i nie wiadomo, czy wbijać do paszportu wizy do Kazachstanu, czy bukować bilety do jakiegoś innego państwa - Słowenii?

Jeśli Legii nie powiedzie się w UEFA zostaje jeszcze Trybunał Arbitrażowy w Lozannie, który jest ostatnią instancją odwoławczą. Czas nagli...

A na razie można tylko nadal żyć nadzieją i ściskać kciuki. Kosztuje to niewiele. Nadal jednak szanse na powodzenie legijnego odwołania trzeba oceniać jako niewielkie.