Wyraźna deklaracja poparcia dla polskich starań o zablokowanie rozbudowy Gazociągu Bałtyckiego to najbardziej znaczący spośród ujawnionych owoców wizyty szefa amerykańskiej dyplomacji w Warszawie. Kawalerowi rosyjskiego Orderu Drużby Rexowi Tillersonowi, który kiedyś świętował w Nowym Jorku z Igorem Sieczinem wspólne interesy koncernu Exxon Mobil z firmą Rosneft, przyszło w Warszawie obiecać w imieniu USA zadanie ciosu surowcowym interesom Rosji. Zobaczymy, czy za tymi słowami pójdą czyny.

Podobnie jak Polska, Stany Zjednoczone są przeciwne rurociągowi Nord Stream 2. Uważamy, że godzi on w ogólne bezpieczeństwo energetyczne Europy i jej stabilność oraz wyposaża Rosję w jeszcze jedno narzędzie do upolitycznienia energii - takie stanowisko wyrażone przez sekretarza stanu jest dobitnie tożsame z interesem Polski. Wysyła również w świat komunikat, że Stany Zjednoczone nie życzą sobie, by ich niemieccy sojusznicy zacieśniali, wbrew polskiemu interesowi, energetyczne więzy z Rosją.

Jak nas boleśnie nauczyła historia, sama obietnica sojusznika z zachodu niekoniecznie musi się przełożyć na działanie. W tym przypadku zaryzykować można jednak przypuszczenie, że zapowiadane wzmocnienie wsparcia Ameryki dla polskich starań o zablokowanie Nord Stream, jest elementem szerszego porozumienia. Wskazują na to dyplomatyczne słowa szefa Kancelarii Prezydenta, który ogłosił, że rozmowy z szefem amerykańskiej dyplomacji w Warszawie dotyczyły podniesienia rangi stosunków z poziomu "partnerstwa" do "strategicznego partnerstwa", a także sygnał od Jarosława Kaczyńskiego, który oświadczył, że nie może ujawnić wszystkich sprawach, o których rozmawiał z gościem z Ameryki. 

Torpedowanie rozbudowy gazociągu przez Amerykanów oznaczałoby oczywiście atak nie tylko na rosyjskie, ale i niemieckie interesy w Europie. Władze w Berlinie zdecydowanie opowiadają się za budową nowego podmorskiego rurociągu i mają ku temu oczywiste powody: polityczne i gospodarcze. 

Po pierwsze Berlin i Moskwę łączy naturalna synergia; Niemcy to fabryka Europy, Rosja zaś jest jej kopalnią. Oba kraje potrzebują zatem rozszerzenia współpracy gazowej. Niemcy chcą stałych dostaw surowca, Rosjanie stałego jego odbiorcy, a jedni i drudzy pewnego przesyłu przez morze. Po drugie, niemieckie firmy już zainwestowały w przedsięwzięcie sporo pieniędzy. 

Na szczęście dla polskich celów, wzmocnienie współpracy Niemiec i Rosji oraz osłabienie pozycji Europy Środkowej, szczególnie Polski, nie odpowiada obecnym celom amerykańskiej polityki zagranicznej. Stany Zjednoczone postrzegają Polskę, jako strategicznego partnera, położonego w kluczowym obszarze Europy, między Rosją i Zachodem. Waszyngton zapewne woli, by kraj, który stanowi potencjalne zaplecze lub nawet teatr konfliktu zbrojnego z Rosją, posiadał możliwie niezależne od tego kraju zaopatrzenie w energię. Oprócz strategicznego, Amerykanie mają też interes wymierny wprost w dolarach. Starania Polski o zróżnicowanie źródeł dostaw gazu jest bowiem dla nich okazją do otwarcia naszego rynku na ich surowce. Wydobycie gazu a także ropy z łupków uczyniło z USA potęgę produkcyjną. W tym roku prawdodpobnie to Stany Zjednoczone staną się największym producentem ropy na świecie, wyprzedzając Rosję i Arabię Saudyjską. Polska jest potencjalnym odbiorcą amerykańskich surowców. Już podpisała - na razie symboliczną - umowę na dostawy gazu z Teksasu do terminalu w Świnoujściu. Z kolei oba polskie koncerny naftowe sięgnęły już po dostawy amerykańskiej ropy naftowej.  

O tym jak sprawa Nord Streamu dzieli zachodnich sojuszników świadczy lista krajów, które popierają w Brukseli polskie starania o wstrzymanie rozbudowy gazociągu. Są na niej oprócz Polski, Państw Bałtyckich i tradycyjnego bliskiego sojusznika USA Wielkiej Brytani, również Szwecja, Dania, a także Chorwacja, Słowacja i Rumunia. Po drugiej stronie barykady stoją oprócz Niemiec: Austria, Holandia i Belgia.

Nord Stream Dwa ma być uruchomiony za dwa lata. Koszt budowy sięga 10 mld euro. 

(m)