Ponad 4 tysiące policjantów protestowało przed Kancelarią Premiera. Domagali się wypłaty zaległych świadczeń. Jak szacują związkowcy, zaległości Skarbu Państwa wobec funkcjonariuszy wynoszą około 200 milionów złotych.

Protest przebiegał bardzo głośno, ale obyło się bez żadnych ekscesów. Dziwił widok Kancelarii Premiera, której - mimo zapowiedzi, że do Warszawy przyjedzie kilka tysięcy niezadowolonych związkowców - nie otaczały żadne barierki. Nie było też oddziałów prewencji policji. Budynku - co ciekawe - chroniło kilkadziesiąt policjantek.

Te panie miały przed sobą wyjątkowo liczną manifestację, jednak, poza kilkoma petardami, nie doszło do zakłócenia porządku.

"Sami dbamy o bezpieczeństwo podczas tej manifestacji" - mówił mi szef policyjnych związków Antoni Duda.

A podstawowy problem, to brak gwarancji rządu, że zaległości zostaną wypłacone jeszcze w tym roku. Związkowcy protestowali też przeciwko okrojeniu budżetu policji na rok 2010. Bójek nie było, a manifestacja zaczęłą się od odegrania hymnów - polskiego i unijnego.

Potem doszło do zabawnego incydentu. Po odczytaniu policyjnej petycji w cieple wielkiej manifestacji próbowali się ogrzać politycy PiS. Na mównicę nieoczekiwanie wszedł poseł Jarosław Zieliński. Próbował wygłosić przemówienie, jednak przywitały go okrzyki "złodzieje, złodzieje". Sytuację próbował ratować przewodniczący Duda, jednak bezskutecznie.

Pan poseł dał za wygraną, a Antoni Duda szybko zapowiedział kolejnego gościa.

Przemówienia trwały kilkadziesiąt minut. Potem petycję z postulatami zaniesiono do Kancelarii Premiera. Z Donaldem Tuskiem delegacji nie udało się spotkać. Uczestnicy protestu na to chyba jednak nie liczyli. A przyjechali - jak usłyszałem - by dobitnie dać znać, że w policji nie dzieje się dobrze.

Związkowcy niebawem mają podsumować swą akcję protestacyjną i podjąć decyzję co do dalszych form protestu. Nie zauważyłem, by odchodzili sprzed siedziby rządu uspokojeni, że ich postulaty na pewno zostaną spełnione.