Nowi europosłowie z trudem odnajdywali drogę na korytarzach ogromnego budynku europarlamentu w Strasburgu. „Cóż, nie ma co ukrywać, że jesteśmy nieźle przestraszeni” – otwarcie przyznał jeden z nich. W tym czasie bywalcy europejskich salonów, którzy już zasiadali w ławach poselskich poprzedniej kadencji i szczęśliwie zostali wybrani na tę kadencję - prowadzili kuluarowe rozgrywki, które miały zapewnić Polakom ważne funkcje na najbliższe 5 lat.

Już w poniedziałek rozdano większość kart... Tego dnia na moment pojawili się także ci, którzy nie weszli do europarlamentu. Na pocieszenie -  lampka wina z przewodniczącym, medal i dyplom. Miłe i to, że o nas pamiętał przewodniczący, bo naszym partyjnym kolegom nie przyszło do głowy, żeby w taki honorowy sposób się z nami pożegnać - z przekąsem mówił jeden z byłych eurodeputowanych. A szkoda, bo doświadczenie niektórych z nich jest na wagę złota.

Atmosfera trochę kombatancka. Byli europosłowie będą się spotykać w ramach stowarzyszenia byłych europosłów przynajmniej 4 razy w roku. Na dyplomie widnieje dewiza Unii - "In varietate concordia" czyli "zjednoczeni w różnorodności". Jeden z posłów rzuca ironicznie o nowych - "tylko jedna trzecia na coś się przyda". Dlaczego tak mało? Bo wśród nowicjuszy są np. osoby, które nie znają żadnych języków. W kuluarach wymienia się tu przykład Adama  Szejnfelda z PO czy Stanisława Ożoga z PiS. Inni, jak tylko po roku czegoś się nauczą, będą chcieli się przenieść na Wiejską jak Andrzej Duda z PiS. Są również europosłowie z "przypadku" jak Bogdan Wenta, znany piłkarz ręczny. Są też lenie - po kilku sesjach będą już tylko dbać o podpis na liście obecności, by zgarnąć 300 euro diety, zapominając o swoich obowiązkach. Tak więc możliwe, że pracować będzie rzeczywiście tylko jedna trzecia europosłów. Tymczasem pole do popisu będzie nawet większe niż podczas poprzedniej kadencji.

Polacy zdobyli największą od początku wejścia Polski do UE pulę ważnych stanowisk, chociaż jak już pisałam na blogu walka ta nie była wolna od osobistych ambicji i układów. Już następnego dnia PO i PiS odtrąbiły sukces dowodząc, że konkurent wynegocjował o wiele słabszą pozycję.

Pierwszy dzień sesji wszyscy zapamiętają jako dzień protestu wobec "Ody do radości" Ludwika van Beethovena. Uświetnianie inauguracyjnej sesji hymnem Europy było niepotrzebne, a jeszcze głupsze było ustawianie się plecami do jego wykonawców. Swoją minutę miał także Korwin-Mikke, który mimo, że mówił bardzo szybko, niewiele zawarł treści w swoim wystąpieniu. Próbował udowodnić, że globalne ocieplenie to humbug. Korwin-Mikke nie wszedł do żadnej frakcji, był niewygodny dla wszystkich, zarówno dla Farage’a jaki i Le Pen. Ostatecznie czeka go więc samotność i tego typu niewiele wnoszące jednominutówki. Pozycję Korwina-Mikke świetnie oddaje zrobione przeze mnie zdjęcie w europarlamencie.

Prawdziwa praca eurodeputowanych rozpocznie się w komisach. We czwartek PE zatwierdził skład osobowy komisji. Okazało się, że najwięcej polskich eurodeputowanych jest zainteresowanych komisjami: przemysłu, badań naukowych i energii; rolnictwa i rozwoju wsi oraz komisja transportu.  Szkoda, że w PO od początku niewiele zainteresowania wzbudziła komisja ds. ochrony środowiska (już przy wyborze szefa PO postawiła na komisję ds. rolnictwa), gdzie będzie się decydować ważna z punktu widzenia Polski sprawa polityki klimatycznej i groźnych dla naszej gospodarki kwestii obniżania emisji CO2. W tej komisji nie zasiądzie nawet żaden poseł z Platformy, a jedynie Andrzej Grzyb z PSL. Znaczenie tej komisji dostrzegł natomiast PiS. Aż troje polityków PiS będzie jej członkami.