Wyszła na jaw fatalna polityka informacyjna w sprawie bardzo poważnej epidemii, może jednej z najpoważniejszych w ostatnich latach. O kolejnych przypadkach zachorowań w Polsce dowiaduje się najpierw UE, a potem polskie społeczeństwo. Minister Kopacz plącze się i sobie zaprzecza.

Najpierw nieoficjalnie dowiaduję się, że minister Kopacz informuje 26 ministrów UE w Luksemburgu o przypadku polskiego chłopca "w stanie krytycznym", który zaraził się wtórnie od swojego ojca, który wrócił z Niemiec. Według moich informacji ministrom mówi, że chłopiec jest w stanie krytycznym i że ojciec "przeszedł chorobę bezobjawowo". To właśnie było nowym elementem, który wywołał szok u niektórych unijnych ministrów.

Mija co najmniej godzina. Przychodzę na telekonferencję zorganizowaną dla polskich dziennikarzy w Brukseli. Minister pytana przeze mnie mówi o dwóch potwierdzonych przypadkach stabilnych "z wyjątkiem chłopca, który niestety bardzo ciężko przechodzi chorobę". Potem, gdy dopytuję, zaprzecza jakoby chłopiec był w stanie krytycznym, bagatelizuje także informacje, które sama podała na spotkaniu w Luksemburgu o przechodzeniu bakterii z człowieka na człowieka.

"Prawdopodobnie ojciec nie zachowywał zasad higieny" - tłumaczy. Dziwne są także tłumaczenia, dlaczego nikt nie informował w kraju o nowych przypadkach zachorowań. Minister twierdzi, ze dowiedziała się o nich od Głównego Inspektowa Sanitarnego wchodząc na posiedzenie ministrów. Spotkanie trwało jednak kilka godzin i Główny Inspektor nie informował o tych przypadkach w kraju. Minister Kopacz ma wiele pomysłów, jak koordynować na szczeblu unijnym współpracę w przypadkach takich epidemii. Pomysły te chce lansować podczas polskiej prezydencji. Najlepiej jednak koordynację zacząć od własnego podwórka...