Seria przytłumionych eksplozji – bum, bum, bum – i krótka przerwa. Wojna pisze kolejną scenę. W zrujnowanej studni blokowiska samotna postać trzepie dywan. Po każdym uderzeniu unosi się nad nią mgiełka kurzu. Widać ją wyraźnie na tle marcowego śniegu i wypalonych oczodołów mieszkań. Słychać żałosne echo poprzedniego życia. W ukraińskim internecie to nagranie ma tysiące polubień, znacznie więcej niż filmy, na których płoną rosyjskie czołgi i transportery opancerzone. Człowiek zmęczony jest wojną, tęskni za utraconą prozą codzienności.

Dziękuje ci trzepaczu dywanów z Charkowa i kierowco śmieciarki, który pod ostrzałem wroga opróżniasz kubły w Czernihowie. Filmów dokumentujących wasze akty heroizmu nie wolno przeoczyć. Jak walczący żołnierze, staliście się bohaterami tej wojny. Wbrew wszystkiemu siejecie nadzieję. Tylko listonosz nie doręcza już listów. Wziął do ręki karabin i walczy. Codziennie zasypywani jesteśmy lawiną różnych nagrań. Helikopter w ogniu czy wrak samolotu stały się niemal chlebem powszednim. Nawet martwe budynki nabrały innego znaczenia.

Co złego uczyniłeś, stadionie na Łużnikach? Jaka była twoja wina? Za co zgwałcono cię hordą 200 tysięcy miłośników cara? Musiałeś wysłuchać tych skocznych piosenek o ułanach, zaszczycił cię obecnością nawet sam Kaligula w kurtce za 15 tys. dolarów - bełkotał coś o zwycięstwie. No i to morze faszystowskich flag! A przecież byłeś gospodarzem wspaniałych imprez sportowych. Na twoim torze walczyli o złoto lekkoatleci, na twojej murawie kopano okrągłą jak kula ziemska piłkę. Czy nikt już nie pamięta w Moskwie gestu Kozakiewicza? 

Tymczasem w Mariupolu sypie śnieg. Zanim opadnie na ziemię, miesza się sadzą. Przestaje być puchem i staje się szarą, kleistą masą. Tak zmieniło się w mieście życie. Przestało nim być. Pod gruzami teatru z piękną kolumnadą wciąż spoczywa ponad tysiąc osób. Nie da się prowadzić akcji ratunkowej, bo teatr jest pod ciągłym ostrzałem. A jeszcze w ubiegłym sezonie na jego scenie wystawiano Czechowa. Teraz w piwnicach między rekwizytami dogorywają ludzie. Może piją mocz, może zjadają się nawzajem. Człowiek chce żyć. Nic nie wiem.

Co z tego, że mamy XXI wiek! Co z tego, że łapiemy się za głowy! W Londynie uparcie świeci słońce. Wiosna przeprowadza ostateczny atak na zimę. Spadają kartki z kalendarza. Zegar się nie zatrzymał. Przecież na naszych oczach rozgrywa się epicka tragedia! Za sto lat, ludzie - jeśli jeszcze zamieszkiwać będą Ziemię - uczyć się będą o niej w szkołach. Powstaną książki historyczne i filmy. O tym, co mogliśmy zrobić, co powinniśmy byli, a czego nie wolno nam było dotykać. Najstraszniejsze jest to, że końcowe akty tej sztuki dopiero się piszą. 

Dlatego, gdy widzę zdjęcie młodej Ukrainki z dziesięcioma psami na smyczy, chce zliczyć wszystkich cichych bohaterów, którzy wezmą w niej udział. Zdjęcie jest znane. Obiegło cały świat. Psy pochodzą ze schroniska dla zwierząt. Są wychudzone, niektóre siedzą na małych, inwalidzkich wózkach. A ona stoi gdzieś na krawędzi autostrady z podniesionym czołem. Ma na sobie dwukolorowy płaszcz, wygląda jakby zeszła z wybiegu dla modelek w Mediolanie. Nie znamy jej imienia. Dowodem osobistym jest pszeniczny warkocz - to Ukraina.

Im dłużej trwać będzie ta wojna, tym bardziej złożony będzie jej obraz. Bardziej subtelne staną się przejawy ludzkiej godności, bardziej brutalne dowody rosyjskiej agresji - to jest do przewidzenia i nie ma od tego żadnej ucieczki. Szczur wszedł do labiryntu na ochotnika. Myślał, że wyjdzie z niego w dwie doby, a już czwarty tydzień szuka wyjścia. Nie jest człowiekiem, nie potrafi myśleć. Będzie gryzł i drapał, aż w końcu rozszarpie labirynt i samego siebie. Patrzymy na to sparaliżowani - cały zachodni świat patrzy! A przecież szczur jest tylko szczurem.