Przez większą część spotkania to Śląsk przeważał i nawet cztery razy trafił piłką do siatki, ale za każdym razem sędziowie odgwizdywali pozycję spaloną któregoś z wrocławskich zawodników. Lech atakował rzadziej, ale był skuteczniejszy i po raz trzeci wygrał w tym sezonie.

Przez większą część spotkania to Śląsk przeważał i nawet cztery razy trafił piłką do siatki, ale za każdym razem sędziowie odgwizdywali pozycję spaloną któregoś z wrocławskich zawodników. Lech atakował rzadziej, ale był skuteczniejszy i po raz trzeci wygrał w tym sezonie.
Arkadiusz Piech (po lewej) i Łukasz Trałka (po prawej) w walce o piłkę w meczu Śląsk Wrocław - Lech Poznań / Maciej Kulczyński /PAP

Oba zespoły starały się grać ofensywnie, ale gra toczyła się głównie w środkowej strefie. Lekką przewagę miał Śląsk, który skuteczniej grał pressingiem i szybciej potrafił odebrać piłkę, lecz nie przekładało się to na sytuacje bramkowe. Co prawda Michał Chrapek trafił do siatki, ale arbiter dopatrzył się pozycji spalonej Mateusza Cholewiaka, który dogrywał z lewej strony. Później jeszcze z rzutu wolnego ładnie uderzył Farshad Ahmadzadeh i to było wszystko, co zdołał wypracować sobie wrocławski zespół.

Jeszcze mniej w ofensywie zdziałał w pierwszej połowie Lech. Goście praktycznie raz poważniej zagrozili bramce gospodarzy, kiedy po dośrodkowaniu Piotra Tomasika próbował do piłki dojść Joao Amaral, ale zabrakło mu przynajmniej dwóch metrów.

Druga połowa zaczęła się obiecująco dla gospodarzy. Po przejęciu piłki jeszcze na połowie rywali Arkadiusz Piech zdecydował się na strzał z linii pola karnego i pomylił się minimalnie. Kilka chwil później napastnik Śląska trafił do siatki, ale sędzia kolejny raz odgwizdał pozycję spaloną.

Obraz gry się nie zmienił. Śląsk nadal podchodził pressingiem, czasami nawet aż pod pole karne Lecha, szybko przejmował piłkę i był stroną przeważającą. Przyjezdni rzadziej gościli pod bramką wrocławian, ale nie cofali się do obrony i też starali się atakować.

Wrocławianie atakowali, przeważali i w końcu trafili do siatki, ale po raz trzeci arbiter nie uznał gola, bo dopatrzył się pozycji spalonej jednego z zawodników. Tym razem gospodarze protestowali znacznie mocniej, lecz arbiter nie zmienił decyzji.

Im było bliżej końca spotkania, tym tempo gry wyraźnie spadało. Wpływ na to na pewno miała pogoda i wysoka temperatura. I właśnie wtedy goście przeprowadzili decydującą akcję. Robert Pich nie nadążył za Pedro Tibą, który po podaniu Kamila Jóźwiaka wpadł w pole karne i z ostrego kąta trafił pod poprzeczkę.

Kilkadziesiąt sekund później to Śląsk cieszył się z gola. Tym razem piłka wpadła do siatki po uderzeniu Marcina Robaka, lecz także i w tej sytuacji sędzia odgwizdał pozycję spaloną zawodnika gospodarzy. I tak jak przy wcześniejszych, i w tej sytuacji miał rację. Lech skutecznie do końca rozbijał ataki rywali, kradł czas i utrzymał prowadzenie do końca.

(ag)