Przez ponad 33 lata nie udało się wyjaśnić sprawy kradzieży bezcennych relikwii Drzewa Krzyża Świętego z kaplicy w bazylice dominikanów w Lublinie. Sprawca pozostanie bezkarny.

Klasztor w sercu miasta

To był luty 1991 roku. Wtedy Stare Miasto w Lublinie nie było tętniącym życiem miejscem pełnym restauracji i turystów. W mieście miało ono bardzo złą opinię. Wśród mieszkańców panowało przekonanie, że po zmroku lepiej się tam nie zapuszczać. Zresztą nie bardzo było po co.

Właśnie tu mieści się klasztor oo. dominikanów i jeden z najcenniejszych i najstarszych lubelskich kościołów. Za datę jego powstania przyjmuje się rok 1253. W tej świątyni, od ponad 600 lat, znajdowały się relikwie Drzewa Krzyża Świętego - dla katolików bezcenny fragment krzyża, na którym zmarł Jezus.

Długa droga relikwii

Ów krzyż, jak głosi tradycja, miała znaleźć w IV wieku na Golgocie św. Helena, matka cesarza rzymskiego Konstantyna I Wielkiego. Ona miała również podzielić szczątki krzyża na trzy części i przekazać je do Rzymu, Jerozolimy i Konstantynopola.

Jedna z tych części trafiła później do Kijowa, gdy przyjął on wiarę chrześcijańską.

Dominikanie wysłali tam o. Andrzeja, który był pierwszym biskupem w Kijowie - opowiada o. Krzysztof Modras, przeor lubelskiego klasztoru. Kiedy sytuacja w czasie najazdów tatarskich się pogorszyła i było niebezpieczeństwo, że te relikwie znajdą się w Moskwie, prawdopodobnie bp. Andrzej otrzymał polecenie, żeby je uchronić - mówi.

W ten sposób relikwie trafiły do Lublina. Było to, jak ocenia Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków, "najprawdopodobniej w roku 1387".

Złodzieje wyszli nocą

Do kradzieży doszło nocą z 9 na 10 lutego 1991 roku. W sobotę wieczorem zakonnicy zamknęli kościół na noc. Świątynia była wówczas zamykana od środka. Będąca częścią jej wnętrza kaplica Firlejów (nazwana tak na pamiątkę jej fundatorów), była zamykana kratą.

Brat Iwo jak zwykle przyszedł rano, żeby otworzyć kościół i zobaczył, że kościół jest otwarty i że nie ma relikwii Drzewa Krzyża Świętego - mówi o. Krzysztof Modras, obecny przeor lubelskiego klasztoru.

Choć brzmi to paradoksalnie, złodziejom pomógł fakt, że relikwiarz był ciężki i trudno było go przenosić. Ważył około 20 kg. Przeor z tamtych czasów zarządził, żeby te relikwie zostawały na noc w tej kaplicy, bo były ciężkie do przenoszenia - opowiada o. Modras.

W jaki sposób sprawcom udało się wynieść zabytek z zamkniętej świątyni?

Prawdopodobnie złodzieje ukryli się wtedy w kościele - mówi obecny przeor klasztoru. Jest wiele zakamarków w bazylice. To i mnie się zdarzyło, że przychodzi się i sprawdza, a ktoś się ukryje w ławce czy konfesjonale, i go nie widać. Ktoś się po prostu schował, później bez problemu wyszedł z relikwiami - wspomina.

Sprawcy nie ustalono

Śledztwo w sprawie kradzieży nie doprowadziło ani do ustalenia sprawcy, ani do odzyskania relikwii.

Były różne poszlaki. Nawet podobno była jakaś próba kontaktu z tymi, którzy ukradli relikwie, ale do takiego spotkania nie doszło, więc trudno powiedzieć, czy relikwie rzeczywiście były w posiadaniu tych osób, czy to był blef - mówi o. Modras. Ktoś zażądał pieniędzy, bardzo dużą sumę, okup za te relikwie. Ale ostatecznie z tego nic nie wyszło, nie odezwali się. Urwał się kontakt. Gdzieś słyszałem, że się przestraszyli, że mogłoby dojść do jakiejś zasadzki - zaznacza.

Po latach w sprawie kradzieży pojawiają się nowe domysły. Jeden z tropów wiedzie na wschód.

Taka wiadomość pojawiła się też w prasie w czasie ostatniej wojny na Ukrainie, kiedy była mowa o relikwiach, które znajdowały się na krążowniku Moskwa - opowiada przeor. Ojciec, który był świadkiem kradzieży mówił, że opis tych relikwii odpowiada naszym relikwiom. Ale to są raczej teorie, niż jakieś potwierdzone fakty - mówi.

O krążowniku wiadomo, że zatonął w kwietniu 2022 r. na Morzu Czarnym.

Część osób wierzy, że relikwie wciąż znajdują się w Lublinie. Część uważa, że zostały wywiezione na wschód. Ale pewności nie ma nikt.

Śledztwo w sprawie kradzieży zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawcy. Przestępstwo już się przedawniło, więc złodziej nie poniesie kary. Ale policja wciąż może szukać samych relikwii.

Policja: Coś się dzieje

Sprawa jest w zainteresowaniu lubelskiego Archiwum X - przyznaje funkcjonariusz zajmujący się tą zagadką. Sprawa liczy kilkaset stron, wiele tomów, bardzo dużo materiałów do przeanalizowania - dodaje.

Archiwum X to specjalna komórka Komendy Wojewódzkiej Policji, która zajmuje się głównie zabójstwami sprzed wielu lat. Bardzo rzadko trafiają tu sprawy kradzieży dzieł sztuki. Ale ta kradzież była wyjątkowa, Archiwum X zajmuje się nią "ze względu na charakter sprawy i rodzaj skradzionego mienia".

Czy są szanse na odnalezienie relikwii? Szanse są - odpowiada policjant, który zastrzega sobie anonimowość. Co przyniosły dotychczasowe analizy? Na obecnym etapie postępowania nie chciałbym udzielać takich informacji - stwierdza.

Tego typu sprawy, jak przyznaje policja, prowadzi się dość ciężko. Jest to bardzo długa, żmudna i złożona praca. Wymaga zaangażowania policjantów pionu kryminalnego, jak również ekspertów z różnych dziedzin z laboratorium kryminalistycznego - mówi nasz informator. Ale nie chce mówić o tym, co konkretnie dzieje się w tej sprawie. Nie mogę w chwili obecnej udzielać takich informacji - zastrzega. Zapewnia jednak, że coś się w tej sprawie dzieje. Tak, zdecydowanie, aczkolwiek dla dobra śledztwa, wolelibyśmy nie udzielać takich informacji - podkreśla.

Teraz policja dysponuje innymi technikami, niż dysponowała 33 lata temu. Czy nowa technologia może pomóc w rozwikłaniu tej sprawy?

Ma tutaj kluczowe znaczenie. Chociażby np. technika badań DNA jest tutaj bardzo, bardzo istotna. 33 lata temu w ogóle nie było takiej techniki i technologii. Tak więc tutaj ta dziedzina może okazać się kluczowa w rozwikłaniu tej sprawy - przyznaje policjant z lubelskiego Archiwum X. Czy na miejscu znaleziono jakieś ślady biologiczne, np. włos sprawcy? Tego również panu nie powiem - kwituje.

Przeor: Ogromna strata

Nadziei na odnalezienie relikwii nie traci obecny przeor klasztoru. Nadzieję trzeba mieć zawsze - mówi o. Krzysztof Modras. Przyznaje, że utrata relikwii to ogromny cios dla lubelskich dominikanów.

To jest ogromna strata, dlatego że od czasów, kiedy kult relikwii się zaczął, to był XVI w., to było sanktuarium relikwii Drzewa Krzyża Świętego. Dominikanie chodzili z procesjami, jeździli po całej Polsce. To był jeden z największych kawałków (drzewa krzyża - przyp. RMF FM) na świecie. Ludzie przychodzili tu przy różnych okazjach, różne wota wznosili. Twierdzili, że dzięki relikwiom odzyskali zdrowie czy jakieś inne szczególne łaski - wyjaśnia.

Ta słynna procesja

Relikwiom przypisywano nawet ocalenie Lublina przed zniszczeniem przez wielki pożar, który wybuchł 2 czerwca 1719 r.

Pożoga zaczęła się na żydowskich przedmieściach w rejonie dzisiejszego Podzamcza. Ogień szybko przenosił się po drewnianej zabudowie, zaczął zagrażać Krakowskiemu Przedmieściu.

Przerażeni mieszkańcy mieli szukać pomocy u dominikanów. Ci wyruszyli w miasto z procesją, niosąc relikwie Drzewa Krzyża Świętego.

Wtedy zmieniła się pogoda, wiatr zmienił kierunek, przyszedł deszcz. Pożar ugaszono. To odczytano jako cud relikwii Drzewa Krzyża Świętego - opowiada przeor lubelskiego klasztoru. Procesja została przedstawiona na obrazie, który do dziś można oglądać w kościele.

Ginęły stąd już nie raz

Nadzieję na odnalezienie relikwii wciąż ma Dariusz Kopciowski, wojewódzki konserwator zabytków, który przypomina, że już kilka razy kradziono je z lubelskiej świątyni.

Tak było z poprzednim relikwiarzem, który został ufundowany około 1645 r. przez wojewodę kijowskiego hrabiego Janusza Tyszkiewicza.

Oprawa ta wraz z relikwią znajdowała się w latach 1635-37 w soborze Uspieńskim w Moskwie. Po powrocie do Lublina została skradziona w 1655 roku przez wojska rosyjsko-kozackie, po czym powróciła do Lublina, najprawdopodobniej w latach 1672-86 - relacjonuje Kopciowski. Ten sam relikwiarz został zrabowany w 1703 r. przez Szwedów, którzy jednak pozostawili dominikanom samą relikwię.

Po rabunku w 1703 r. relikwie przez pewien czas pozostawały bez oprawy. Dopiero w 1794 r., z fundacji lubelskiej mieszczki Matuszewiczowej, wykonano nowy relikwiarz. Ten skradziony w 1991 r. - przypomina Kopciowski.

To bezcenny skarb

Skradziona relikwia to fragment drewna w kształcie krzyża greckiego o wymiarach 30 na 30 cm. Taki sam kształt miał relikwiarz o wysokości około 105 cm. Był złocony i srebrzony.

Jaką wartość miał łup złodziei? Trudno mi oceniać, jeżeli chodzi o środki finansowe - mówi wojewódzki konserwator zabytków. Ale zastrzega, że znacznie ważniejsza jest wartość kultowa i kulturowa.

Długosz w XIV w. pisał, że tak dużej części Drzewa Krzyża Świętego nie ma ani w Rzymie, ani w Jerozolimie, ani w Paryżu, ani w Akwizgranie. Więc ta wartość kultowa jest tutaj nieoceniona - podkreśla Dariusz Kopciowski. Czy w ogóle można sprzedać taki przedmiot? Jak stwierdza, może to być trudne.

Klasztor ma inne relikwie

Lubelscy dominikanie nie są pozbawieni relikwii Drzewa Krzyża Świętego. W klasztorze znajdują się trzy fragmenty. Jeden został przekazany przez darczyńcę z Holandii. Dwa pozostałe to odłamki, które odpadły od pierwotnych relikwii podczas ich czyszczenia.

Opracowanie: