"Potrzebny jest zupełnie inny, nowatorski mechanizm tworzenia budżetu miasta. Moim zdaniem w nowej kadencji samorządu warto rozważyć pomysł specjalnych kontraktów dla dzielnic, w którym zawarte byłyby ważne dla mieszkańców zadania konieczne do zrealizowania w ciągu pięciu lat" - mówił w rozmowie z RMF Regiony wiceprezydent Krakowa Andrzej Kulig.

RMF Regiony: Budżet Krakowa w roku 2023 to ponad 8 mld zł i deficyt sięgający ponad miliarda, przy zadłużeniu skumulowanym przekraczającym już 5 mld zł. Przyjmując ten budżet radni mocno go krytykowali. Mieli rację?

Andrzej Kulig: Oczywiście, że nie. Jesteśmy otwarci na krytykę, ale nie zamierzamy obiecywać gruszek na wierzbie. Nie możemy okłamać mieszkańców. Musimy im mówić, jaka jest prawda: na co nas stać, a na co może zabraknąć pieniędzy. Mieszkańcy Krakowa to mądrzy, odpowiedzialni obywatele, z których nie można kpić. Bo tak właśnie widzę totalną krytykę nie popartą racjonalnymi argumentami.

Bezsprzecznie to bardzo trudny budżet. Ale w wypowiedziach radnych jest dużo hipokryzji. Zadłużenie miasta wzrosło do ogromnej kwoty, ale nie są to pieniądze przeznaczane na "przejedzenie", tylko na inwestycje. Pamiętajmy, że wydatki bieżące miasta muszą być finansowane ze wszystkich innych źródeł tylko nie z kredytów! Natomiast środki własne są przeznaczone na wydatki bieżące i to takie, które muszą być ponoszone. Jesteśmy w dramatycznej sytuacji: cały czas są wydatki, które rosną lawinowo, podczas gdy nasze dochody się kurczą. Szacujemy, że spadły one od 600 do 800 milionów złotych w stosunku rok do roku. Wydatki miasta rosną, co jest związane m.in. z ogromnymi kosztami energii czy inflacją. Niektóre nasze firmy miejskie, to podmioty zużywające ogromną ilość energii, np. MPK, Wodociągi Krakowskie, ale też instytucje kultury i edukacyjne, których mamy ponad 300.

Co było ważne przy konstruowaniu budżetu?

Z jednej strony rosną koszty, na które nie mamy wpływu, stąd konieczność zaciskania pasa, gdy chodzi o wydatki bieżące. Z drugiej strony mamy inwestycje, które są w toku i trzeba je zakończyć i takie, które muszą się rozpocząć ze względu na warunki życia mieszkańców. Przykładowo takimi inwestycjami - w dużym stopniu finansowanymi ze środków zewnętrznych - są Park Rzeczny Tetmajera czy Centrum Kultury Ruczaj, na który mieszkańcy czekają od początku istnienia osiedla. Jest też szkoła na osiedlu Złocień, na którym powstają kolejne bloki i tamtejsze dzieci jeżdżą do szkół oddalonych od miejsca zamieszkania. Kończymy adaptację nowego obiektu dla Teatru Ludowego - jednej z najbardziej awangardowych i najdynamiczniej rozwijających się placówek teatralnych. Stąd pomysł dyrekcji na wykorzystanie na potrzeby sceny dla dzieci i młodzieży tzw. Stolarni. To tylko przykłady inwestycji, które muszą być zrealizowane, ale ich jest ich dużo więcej.

Jaki będzie rok 2023 dla samorządów. Co powinno się zmienić?

Stosunkowo niedawno pracuję nad budżetem, bo to jest czwarty budżet inwestycyjny, w którego kształtowaniu uczestniczę. Dostrzegam jednak pewną sytuację, w której moim zdaniem obecna formuła mechanizmu tworzenia budżetu się wyczerpuje. Myślę tutaj o poprawkach radnych, które są zgłaszane nieco chaotycznie. I nie chcę przez to powiedzieć, że one nie mają uzasadnienia, bo z reguły odpowiadają one na potrzeby krakowian. Ale powstaje wrażenie, że to punktowe interwencje bez całościowego spojrzenia na to, co jest konieczne i niezbędne.

Moim zdaniem nowa kadencja samorządu, która rozpocznie się dość wcześnie, bo w maju 2024 roku to będzie doskonały moment, żeby radni miejscy i radni dzielnicowi usiedli nad pewnego rodzaju kontraktem dla dzielnic na najbliższe pięć lat.

Na czym miałby polegać ten kontrakt?

Prezydent miasta, radni dzielnicowi i radni miejscy powinni dla każdej z dzielnic opracować kontrakt, który mówiłby, co powinno wydarzyć się w tej dzielnicy w ciągu najbliższych pięciu lat i co jest ważne dla mieszkańców.

Każda z dzielnic Krakowa ma swoją specyfikę i trochę inne potrzeby. Tryb przygotowywania budżetu powinien wyglądać tak, że najpierw pytamy lokalną społeczność, co jest najistotniejsze w danej dzielnicy, a wręcz co jest najistotniejsze dla każdego konkretnego osiedla.  Chodzi o to, by możliwie jak najbardziej zbliżyć się do potrzeb mieszkańców. Wyniki badań należy przedstawić nowo wybranym radnym dzielnicowym i radnym miejskim. I to oni wspólnie z prezydentem wypracowaliby kontrakt dzielnicowy z perspektywą pięciu lat działań.

Czy to oznaczałoby podzielenie budżetu miasta na część ogólnomiejską i dzielnicową.

Absolutnie nie. Budżet jest jeden, a jego wykonawcami są konkretne miejskie instytucje. Chodzi o to, by takie zadania wpisane do 18 kontraktów dla dzielnic wpisać też do wieloletniej prognozy finansowej i potem sukcesywnie uwzględniać je w każdym kolejnym budżecie miasta. Przykładowo, jeżeli wiemy, że w dzielnicy X, w której dynamicznie przybywa mieszkańców nie mam żadnej szkoły ponadpodstawowej, to oznacza, że należałoby wybudować przynajmniej jedną taką placówkę. I wówczas wpisujemy to zadanie do budżetu i do wieloletniej prognozy finansowej. Jeżeli dochodzimy do przekonania, że trzeba zmodernizować drogi albo ścieżki rowerowe w jakiejś dzielnicy, to ustalamy zakres tych pracy i wpisujemy do kontraktu.

Kto byłyby stroną tego kontraktu i kto gwarantowałby, że inwestycje w kolejnych latach z braku pieniędzy nie będą wykreślane ani  przesuwane?

I to w tej propozycji bardzo istotny element. Osobiście uważam, że obecność radnych dzielnicowych, miejskich i prezydenta w porozumieniu dla danej dzielnicy byłby taką gwarancją. Z jednej strony mielibyśmy ustalone priorytety dla każdej dzielnicy. To byłby takim głos oddolny, że jest potrzeba zrealizowania konkretnych zadań. Z kolei obecność radnych miejskich i prezydenta byłoby potwierdzeniem, że zadanie zgłoszone ze strony dzielnicy zostało zaakceptowane, przyjęte, będzie wprowadzone do wieloletniej prognozy finansowej a tym samym będzie konsekwentnie realizowane.

Co jest zaletą takiego kontraktu?

Bez wątpienia to, że interwencje budżetowe nie będą miały charakteru przypadkowego, że z roku na rok nie będziemy zaskakiwani zadaniami, które pojawiają się nagle, tylko będą realizowane konsekwentnie w programie pięcioletnim. Po drugie, przy takim trójstronnym dochodzeniu do tego programu jest możliwość wypowiedzenia się wszystkich zainteresowanych stron. Dla mnie szczególnie jest ważne, żeby ten głos lokalny, głos mieszkańców był słyszalny, żeby można było jasno i wyraźnie powiedzieć: Rada Dzielnicy po wysłuchaniu głosów mieszkańców zaakceptowała taki program.

Jakie są mankamenty kontraktu dla dzielnic?

Jak w każdym budżecie niewątpliwie to, że zawsze będziemy uzależnieni od okoliczności zewnętrznych i sytuacji ekonomicznej. Największą słabością samorządu jest to, że jesteśmy ciągle skazani na nieustające reformy finansowe, które co jest bardzo ciekawe konsekwentnie polegają na odbieraniu środków samorządowi. I to jest zaskakujące. Bo z jednej strony wszyscy mają świadomość, że istnieje cała grupa zadań, które mogą być realizowane wyłącznie przez samorząd - widzieliśmy to chociażby przy problemie z zaopatrzeniem w węgiel. A jednocześnie mając tego typu aparat, jakim są jednostki samorządu terytorialnego, nie docenia się ich pod kątem finansowym.

Nie obawia się pan, że etap analizowania potrzeb mieszkańców i wyboru najistotniejszych dla nich inwestycji może być długi i bardzo trudny? 

Z pewnością tak będzie. Zdaję sobie też sprawę z tego, że zaproponowanych zadań będzie tak dużo lub będą na tyle kosztowne, że w ciągu pięciu lat będziemy mogli zrealizować tylko ich część. Ale nadal zaleta tego rozwiązania będzie polegać na tym, że pozwoli nam na zaplanowane, konsekwentne realizowanie tych zadań dla mieszkańców dzielnicy, które wszystkie strony kontraktu uznały za najważniejsze. Dlatego moim zdaniem, żeby nie marnować czasu w przyszłym roku, to być może jeszcze w tym roku, jesienią, należałoby zorganizować sondaż wśród mieszkańców. Powinni to zrobić ankieterzy a nie urzędnicy, którzy przebadają mieszkańców poszczególnych dzielnic i w oparciu o wyniki ankiet można ustalić listę priorytetów.

Radni dzielnicowi i radni miejscy wybrani już w nowej kadencji powinni zapoznać się z tą listą priorytetów i powiedzieć po męsku: naszym zdaniem najważniejsze są następujące zadania. Może okazać się, że wybiorą inwestycje wskazywane przez największą liczbę mieszkańców jako priorytetowe, a może wybiorą inne rozwiązanie. Musimy zaufać, że te trzy strony będą potrafiły się dogadać. Z jednej strony mieszkańcy dadzą jasny sygnał, co jest dla nich ważne. Z drugiej nowo wybrani radni dzielnicowi, wiedząc już czego chcą ankietowani, będą aktywni w swojej kampanii wyborczej i będą wiedzieli, z czym muszą się zmierzyć zaraz po wyborze. Zaznaczam, że jest to rewolucyjna zmiana w konsultacjach, po którą do tej pory nie sięgał żaden samorząd. Nam zależy, aby mieszkańcy mieli cały czas realny wpływ na to, na co są wydawane również ich pieniądze.

Taki pomysł na konstruowanie budżetu miasta musi mieć także poparcie polityczne, zgodę na takie rozwiązanie.

To propozycja już dla nowej Rady Miasta, nowych Rad Dzielnic i nowego prezydenta. To, co my możemy zrobić już teraz i przekazać "w spadku", to ankiety wśród mieszkańców i pokazanie autentycznych potrzeb lokalnych. Czy ten mój pomysł zostanie przyjęty przez nowych radnych i nowego prezydenta, to jest kwestia otwarta. Ja oczywiście w żaden sposób nie jestem w stanie o tym przesądzić. Natomiast mogę powiedzieć, że z mojej pracy nad budżetem wyłania się potrzeba wprowadzenia takiego rozwiązania, które uporządkuje jego przygotowanie i sprawi, że budżet miasta będzie bardziej konsekwentnie realizowany, a mieszkańcy będą czuli, że te rzeczy, które są dla nich ważne w ich dzielnicy rzeczywiście się dzieją.

Czy gdzieś podobne rozwiązania są już stosowane?

Jak już powiedziałem, w  Polsce tego typu podejścia do budżetu nie spotkałem. W państwach, które mają długą tradycję społeczeństwa obywatelskiego, ludzi zaangażowanych w budowę swojego najbliższego otoczenia spotyka się podobne propozycję. Zamiast narzekać, ciągle deliberować, powinniśmy zrobić kolejny krok. Moim zdaniem pewną słabością w Polsce jest to, że mieszkaniec jest traktowany jak "mięso wyborcze", politycy interesują się nim tylko w okresie kampanii wyborczej. Potem robi się wszystko, żeby się od tego mieszkańca odwrócić i nie zważać na jego poglądy i potrzeby. Nie ma więc autentyczności w budowaniu tego społeczeństwa obywatelskiego. Jeżeli mieszkańcy widzą, że traktuje się ich poważnie - dlatego używam określenia kontrakt - to wiedzą, że nie są lekceważeni czy pomijani. Bo władza ma przez całą kadencję służyć i pomagać mieszkańcom, a nie dostrzegać swoich wyborców tylko wtedy, kiedy potrzebne są ich głosy.