"Jeżeli umrzemy, to razem" - powiedział pochodzący z Odessy Jurij, który wraz z synem Ołeksandrem obsługuje na froncie haubicę samobieżną w jednym z pododdziałów ukraińskiego wojska. Jeden z nich celuje, drugi ładuje.

24 lutego, w dniu rozpoczęcia agresji Rosji na Ukrainę, Jurij i Ołeksandr poszli do wojskowej komendy uzupełnień i poprosili, żeby ich skierować do jednego pododdziału. Teraz syn i ojciec są artylerzystami 61. samodzielnej brygady piechoty. Ich historię opisał portal Ukrainska Prawda.

"Poprosiliśmy o skierowanie do jednego oddziału, byśmy mogli sobie nawzajem pomagać. Jeżeli umrzemy, to razem! Poszedłem na ochotnika, nikt mnie nie zaciągał. Wiedziałem, że idę na wojnę i liczę się z konsekwencjami, wiem, że mogę zostać ranny, mogę stać się inwalidą, mogę zginąć. Najważniejsze jest, by człowiek rozumiał, że jest na swoim miejscu" - powiedział Jurij, ojciec.

Z żoną i matką mężczyźni nie rozmawiają od 2014 roku, została na okupowanym Krymie - napisała Ukrainska Prawda.

Niebawem Jurij będzie dziadkiem, a Ołeksandr ojcem - jego dziewczyna jest w ciąży. W sierpniu mają się urodzić bliźnięta - dziewczynka i chłopczyk.

Szef sztabu dywizjonu artyleryjskiego, w którym służą Jurij i Ołeksandr, mający sygnał wywoławczy "Każan", powiedział, że krewni dość często służą w wojsku razem. "Służyli już u nas bracia, bywali też ojciec z synem. Mniej więcej pięć takich rodzin było. Gdy przychodzą służyć krewni, staramy się, by byli razem. Lepiej się rozumieją i są bardziej zgrani" - mówi "Każan".

Według niego artylerzystom na wojnie bywa ciężko. "Nie jest przyjemnie, gdy siedzisz w pojeździe, a wokół huczy. Masz 40 ładunków, jak wystrzeliłeś pięć, a zostało 35, to w przypadku trafienia spłoniesz jak na stosie" - powiedział.

Ołeksandr przyznał natomiast, że kiedy się boi, stara się równo oddychać i mówić sobie: "Wszystko będzie dobrze".