Brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych przyznało, że pozostawienie w opuszczonej ambasadzie w Kabulu danych jej afgańskich pracowników było błędem, ale wyjaśniło to pośpiechem, w jakim prowadzona była ewakuacja.

Tym niemniej komisja spraw zagranicznych Izby Gmin zapowiedziała wszczęcie dochodzenia w tej sprawie.

Dziennik "The Times" ujawnił w piątek, że jego korespondent w Afganistanie, towarzysząc talibom podczas patrolowania opuszczonej brytyjskiej ambasady, znalazł porozrzucane na podłodze dokumenty z danymi osobowymi, w tym adresami, kilku afgańskich pracowników oraz aplikacje ubiegających się o pracę w charakterze tłumaczy. Zgodnie z procedurami na wypadek ewakuacji, dokumenty te powinny zostać zniszczone.

Łącznie były tam o dane siedmiu osób. Korespondent "The Timesa" napisał, że zadzwonił pod znajdujące się w dokumentach numery i stwierdził, że niektórzy z afgańskich pracowników zostali już ewakuowani do Wielkiej Brytanii, ale nie wszyscy. Wśród tych będących nadal w Afganistanie, było trzech pracowników i ośmiu ich członków rodzin, w tym pięcioro dzieci, którzy utknęli w tłumie koło lotniska w Kabulu. Ostatecznie oni też zostali odnalezieni i uratowani. Ale jak zaznaczył "The Times", wygląda, że stało się to dopiero, gdy gazeta przekazała ministerstwu te dane. Los dwóch osób, które ubiegały się o pracę tłumaczy, nadal jest nieznany.

Ministerstwo przyznało się w piątek do tego błędu, wyjaśniając go pośpiechem, jakim była prowadzona ewakuacja. Niestrudzenie pracowaliśmy nad zapewnieniem bezpieczeństwa tym, którzy dla nas pracowali, w tym nad zapewnieniem bezpieczeństwa trzem rodzinom. Wycofywanie naszej ambasady odbywało się w tempie, w jakim pogarszała się sytuacja w Kabulu. Dołożono wszelkich starań, aby zniszczyć wrażliwe materiały - oświadczył rzecznik resortu.