Adam Małysz powiedział, że Hannu Lepistoe jest osobą, która najbardziej pomogła mu w sięgnięciu wczoraj po srebrny medal olimpijski. Skoczek z Wisły ma nadzieję, że Polski Związek Narciarski nie będzie zły na fińskiego szkoleniowca za... rachunek telefoniczny.

Hannu to wielki trener i człowiek. On cały czas wierzył we mnie, przygotowywał mnie tak, by ta forma przyszła na olimpiadę. Zaufałem mu bezgranicznie, bo nie miałem wyjścia. Gdybym tego nie zrobił, to ta współpraca nie miałaby sensu. Mam tylko nadzieję, że związek nie będzie na niego zły, bo telefonów wykonuje codziennie mnóstwo - mówi Małysz.

Do kogo wydzwania Lepistoe? Ma swoich przyjaciół, kolegów i specjalistów w Finlandii, którzy cały czas mu doradzają i pomagają. Można do takich zaliczyć Mattiego Pulliego, który był wielokrotnym trenerem fińskiej reprezentacji. Ja nie wiem, o czym oni mówią, bo rozmawiają po fińsku, ale przecież jest dobrze. Czego chcieć więcej? - śmieje się skoczek.

Ojców sukcesu było więcej

Taką grupę, jaką miałem w tym roku, to mogę całować po nogach. Zrobili dla mnie wszystko, co było możliwe i było to widać. Medal jest medalem. Po to przygotowywałem się cały sezon, by tutaj pokazać szczyt formy. Chciałem sobie udowodnić, że mimo mojego wieku potrafię skakać, wygrywać i walczyć o najwyższe trofea. To dla mnie najważniejsze i mam nadzieję, że duża skocznia przyniesie mi również szczęście - twierdzi wicemistrz olimpijski.

"Miałem chwile zwątpienia"

Chociażby jesienią, gdy złapałem kontuzję i przez miesiąc nie ćwiczyłem. Trenowałem tylko głową. To nie jest to samo, co nogami, a to przecież jest dla nas najważniejsze. Hannu jednak cały czas powtarzał, że wie, iż ja nie odpuszczę i będę myślał o treningach i o tym, co mam zrobić. Psychicznie tego miesiąca nie straciłem, trochę może fizycznie, ale trener zapewniał mnie, że do olimpiady zdążymy - podkreśla Małysz.

"Już po pierwszej serii wiedziałem, że podium jest w moim zasięgu"

Przed pierwszym skokiem myślałem, że ci, co byli przede mną, skakali dalej. Słyszałem na górze duży aplauz, ale nie znałem odległości. Wiedziałem, że lądowałem między dwie czerwone linie, więc przypuszczałem, że to będzie gdzieś około 103 metrów. Dało mi to drugą pozycję i byłem trochę zaskoczony, bo po reakcjach kibiców myślałem, że wcześniej były dłuższe skoki. W końcu zakończyło się na trzecim miejscu i dało mi to dobrą pozycję do ataku przed kolejną serią - ocenia.

Po drugiej próbie sędziowie długo nie podawali not. Czekałem i patrzyłem na tablicę z wynikami i jak pojawiła się "jedynka" przy moim nazwisku, odetchnąłem. Wiedziałem wtedy, że medal jest - mówi.

Czy liczył w tym momencie na złoto? Musiałby się stać brzydki przypadek, gdyby Simon nie skoczył daleko. On jest w takim gazie, że trudno do czegokolwiek się przyczepić - podkreśla.

W sobotę Małysz zajął drugie miejsce w konkursie olimpijskim na normalnej skoczni. Wygrał Szwajcar Simon Ammann, a na trzecim miejscu znalazł się Austriak Gregor Schlierenzauer.

Niesamowity konkurs na średniej skoczni w Whistler. Co prawda Simon Ammann udowodnił, że szwajcarskie zegarki rzadko się psują, ale nasz orzeł z Wisły pokazał, że latać potrafi pisze na swoim blogu Kuba Wasiak, specjalny wysłannik RMF FM do Vancouver.

W Vancouver jest specjalny wysłannik RMF FM Kuba Wasiak. Jego relacji oraz informacji z olimpijskich aren wysłuchacie codziennie w specjalnych Faktach Olimpijskich