Libijski przywódca Muammar Kadafi powiedział w wywiadzie dla dziennika "Le Figaro", że w jego kraju nie ma opozycji, a tylko "zbrojne grupki zajmujące niektóre ulice". Ponownie wykluczył ustąpienie oraz negocjacje z rebeliantami. Walczących z nim powstańców nazwał "terrorystami, którzy przyszli z zagranicy". Niech opuszczą kraj, niech znów dotrą do Afganistanu, niech powrócą do Guantanamo - zażądał w rozmowie libijski dyktator.

Według niego, istnieje "spisek przeciw ludowi libijskiemu". Jakikolwiek jest to spisek - czy imperialistyczny, czy też pochodzący od Al-Kaidy czy z wnętrza kraju - lud libijski musi go zmiażdżyć - dodał Kadafi. Jednocześnie dyktator zauważył, że będzie gotów udzielić amnestii członkom powstańczej Narodowej Rady Libijskiej z siedzibą w Bengazi, której przywódcę nazwał "miernotą". Ci ludzie (członkowie Rady) stali się zakładnikami. Jeśli zostaną w kraju, przebaczę im, bo to nie jest ich wina - dodał Kadafi.

Pytany, czy jest gotów kiedykolwiek ustąpić, po raz kolejny powtórzył, że jest tylko wodzem rewolucji libijskiej z 1969 roku. Nie mogę sprzeciwiać się woli ludu. (...) Lud jest ze mną. Czy widzieliście tych wszystkich ludzi na ulicach, którzy mnie popierają? To plebiscyt - oświadczył Kadafi.

W Libii trwają krwawe walki między powstańcami a siłami wiernymi Kadafiemu. W środę agencja Reutera poinformowała, że wojska dyktatora zdobyły miasto Adżdabija leżące przy drodze do powstańczej stolicy Bengazi i zbliża się do bastionu opozycji.