Poziom Wisły w Warszawie mógłby być nawet o metr niższy, gdyby teren między wałami powodziowymi nie był zarośnięty. To opinia doktora Piotra Kuźniara, hydrologa z Politechniki Warszawskiej. Jak mówi, wszystkiemu winna Natura 2000 i fakt, że unijny program ekologiczny utrudnia dbanie o wały i to wszystko, co między nimi.

Program uniemożliwia prowadzenie jakichkolwiek prac nad Wisłą i między wałami. Górę wzięła dbałość o drzewa i krzaki, które zarosły wiślane gardło w stolicy - i tak już ciasne. Nie martwiono się natomiast, czy woda będzie miała którędy przepłynąć. Między wałami zarośnięta jest aż jedna trzecia terenu, a to blokuje i spiętrza wodę. To jest tak, jakbyśmy zatkali sobie rurę kanalizacyjną i dziwili się, że nam ją wybija. Międzywale jest jednak dla wody, a nie dla lasu i roślin - mówi Piotr Kuźniar.

Jego opinię potwierdza główny hydrolog IMiGW Marianna Sasim. Także przez zarośnięte brzegi Wisły fala kulminacyjna jest tak długa, a woda opada tak powoli. Utrudnia w ogólę przeływ przez Wisłę, w związku z tym dłużej utrzymują się te stany wody, dlatego, że tutaj następuje spowalnianie przepływu tych wód - mówi Sasim.

Symulacje dla Warszawy pokazują, że wykarczowane brzegi Wisły obniżyłyby poziom wody o metr. Program Natura 2000 to często koszmar hydrologów. Jak mówią, po zdobyciu dziesiątek zgód, po bojach i protestach ekologów, po uwzględnieniu okresów lęgowych ptaków i odliczeniu czasu powodzi, zostaje miesiąc w roku, by prowadzić prace na wałach.