Szef kontrolerów wieży lotów na lotnisku Siewiernyj trzy dni po katastrofie polskiego Tu-154 odszedł na emeryturę - pisze "Fakt". To on osobiście naprowadzał polskich pilotów. To bardzo tajemnicza emerytura. Trzeba to pilnie wyjaśnić - alarmuje Jerzy Polaczek z sejmowej podkomisji lotnictwa, która bada przyczyny tragedii.

Oficjalnie wszyscy kontrolerzy, pracujący tego dnia na lotnisku, zostali już przesłuchani przez rosyjskich śledczych. Polska poprosiła jednak o powtórne ich przesłuchanie w obecności naszych prokuratorów. Rosjanie w końcu się na to zgodzili. Problem w tym, że szef zmiany kontrolerów z 10 kwietnia... zniknął. To tajemnicza sprawa. Edmund Klich napomknął tylko o niej na posiedzeniu naszej komisji. Nie podał nam jednak żadnych szczegółów - mówi Polaczek. Klich - polski obserwator rosyjskiego śledztwa - nie chce ujawnić, kim jest kontroler ani podać szczegółów jego odejścia z pracy. Podczas posiedzenia podkomisji ujawnił tylko posłom, że rozmawiał z kontrolerem osobiście.

"Fakt" zastanawia się, czy "kierownik lotów" to Paweł Pliusnin, kontroler, z którym zaraz po tragedii tylko raz rozmawiały rosyjskie media. Nie wiadomo, bo Edmund Klich nie chciał tego wyjawić nawet polskim posłom. Pliusnin powiedział wtedy w wywiadzie, że polska załoga tupolewa miała kłopoty z językiem rosyjskim i nie zrozumiała podawanych liczb. Z Pliusninem od tamtej pory już nikomu nie udało się porozmawiać.