Wojowniczka o wolną Polskę, legendarna suwnicowa Stoczni Gdańskiej, rewolucjonistka - tak o Annie Walentynowicz, jednej z ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu, mówił podczas mszy w kościele św. Brygidy w Gdańsku proboszcz Ludwik Kowalski.

Nie przybyliście tu tylko po ludzkie pocieszenie, ale przybyliście, aby oddać hołd świętej pamięci Annie. Jeszcze nie tak dawno była pośród nas; myślała, co będzie robić w przyszłości; miała plany i tak nagle w mgnieniu oka, jak pozostali, odeszła - powiedział proboszcz Kowalski.

We mszy za duszę Walentynowicz uczestniczyło ok. 200 osób, w tym rodzina, znajomi, działacze "Solidarności" m.in. jeden z inicjatorów strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r. Jerzy Borowczak.

Ks. Kowalski przypomniał, że kościół św. Brygidy był dla Walentynowicz bardzo ważny. To miejsce było jej bliskie, siadywała w jednej z tych ławek, a czasem w prezbiterium, by zabrać głos - dodał.

Proboszcz parafii św. Brygidy podkreślił, że Walentynowicz, oprócz zasług dla Solidarności była też wspaniałą matką i babcią. Duchowny wspomniał w tym miejscu jej 58-letniego syna Janusza oraz wnuki 27-letnią Katarzynę oraz 32-letniego Piotra.

Po mszy osobiste wspomnienie o Walentynowicz wygłosił działacz "S" Zenon Kwoka, w czasie historycznego strajku w Stoczni Gdańskiej asystent Lecha Wałęsy. Kiedy byłem u niej ostatni raz z córką z ankietą o ruchu społecznym Solidarność powiedziała: "pisz, ja tracę już czucie w palcach". Pamiętam też, jak w 2006 r. miała dostać Order Orła Białego i początkowo nie chciała go przyjąć, dopiero wtedy, gdy sam Lech Kaczyński do niej zadzwonił zgodziła się. Jak mi potem tłumaczyła: "mojemu prezydentowi nie mogłam odmówić" - powiedział Kwoka