Byłem na lotnisku Siewiernyj 10 kwietnia. Moje zadanie polegało na dopilnowaniu, żeby polska delegacja dotarła do Katynia - mówi w ekskluzywnym wywiadzie dla RMF FM funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu Gerard K. Ta rozmowa powinna zakończyć spekulacje, czy na lotnisku byli przedstawiciele BOR, czy też nie.

Do tej pory istniały dwie wersje wydarzeń. Szef służby generał Marian Janicki twierdził, że na lotnisku byli funkcjonariusze. Prokuratorzy, powołując się na zeznania BOR-owców twierdzili inaczej.

Gerard K: Byłem z panem ambasadorem jako jego kierowca, z panem świętej pamięci pułkownikiem Florczakiem, jak był Moskwie na przygotowaniu tej imprezy. Rozmawialiśmy na ten temat, że gdyby coś to żeby pomóc. Bo to jest kwestia tylko upewnienia się, że są samochody, ten skład kolumny co był uzgodniony ze stroną rosyjską no i później, żeby wszyscy wsiedli i szczęśliwie dojechali do Katynia. To jest rola wtedy takiej osoby, która ma to realizować.

Roman Osica: Czyli, nie było żadnych przeciwwskazań, żeby pan się tym zajął? Fakt, że był pan kierowcą ambasadora Bahra nie umożliwiał panu koordynowania tego typu działań na lotnisku?

Gerard K: A nawet ułatwiał. Bo ja jako pracownik ambasady mam większe możliwości i mniej rzucam się w oczy. Bo jeżeli chodzi o lotnisko, to ja zawsze mogę wejść a koledzy z BOR, którzy byli tam oficjalnie musieliby mieć jakiegoś przewodnika z ich służb. Także mnie to nawet ułatwiało robotę.