Kogo, jak kogo, ale Polaków do gościnności namawiać nie trzeba. To nasza cecha narodowa. Tak jak bardzo polskie jest: "Jakoś to będzie". No jakoś przecież ci kibice na mecze dojadą. A jak nie dojadą, to dolecą - stać ich przecież. A jak dolecieć się nie da, to w razie czego gościnnie wskażemy objazd tam, gdzie autostrada się kończy. Na tym froncie - gościnności - jesteśmy mistrzami. Ale mimo wszystko wolałabym, żeby nas nasi goście nie polubili.

Nie wydaje mi się, żeby Zagranicznym Kibicom doskwierał szczególnie brak autostrad. Trochę się może nagłowią, czasem zdziwią, na koniec dojdą do wniosku, że w środku Europy zaznali nieco egzotyki. Za pół darmo!

Poza tym - jak wspomniałam - w razie kłopotów mogą liczyć na naszą gospodarską pomoc. Obawiam się trochę jedynie, że wskazówek wygłaszanych GŁOŚNO i p-o-w-o-l-i mogą nie zrozumieć. Ale to jeszcze pół biedy. Gorzej, jeśli jeden mruk z drugim postanowią problem przemilczeć.

W tym miejscu pozdrowienia dla Pana Kierowcy autobusu komunikacji miejskiej, z którym miałam niedawno przyjemność jechać. Ja, kilkanaście innych osób pochodzenia polskiego (i mówiących po polsku - w odróżnieniu od niektórych ich reprezentantów na Euro) i pewna Angielka, niemówiąca wprawdzie po polsku, ale najwidoczniej zaprawiona w językowych bojach z kierowcami komunikacji miejskiej.

Po czym wnoszę, że zaprawiona? Otóż kiedy wspomniany Pan Kierowca postanowił pominąć milczeniem jej: "Can I buy a ticket from you?", po chwili konsternacji radośnie wykrzyknęła: "Bilet!". Musiała już wcześniej ćwiczyć, bo jej "bilet" wcale nie różnił się od naszego. Pan Kierowca nie przerwał milczenia, musiał jednak wykonać jakiś gest, bo Angielka poczuła się w obowiązku wyjaśnić: "I need one ticket". W tym miejscu uznałam w swej naiwności, że kwestia liczby jest rozwiązana, bo państwo przeszli do kwestii jakości - szczegółów jednak nie znam, słyszałam tylko powtarzane przez Angielkę "30 minutes" i "60 minutes", a na koniec dojrzałam pełne rezygnacji machnięcie ręką. I w tym momencie nieoczekiwanie wróciła kwestia liczby biletów. "I need just one ticket" - usłyszałam. Może Angielka nie wpadła na to, że powinna pokazać na palcach. A - jak wiadomo - kto nie ma w głowie, ten ma... w języku. "Just one ticket" - powtórzyła. Tego już było za wiele - autobus nie wytrzymał. "JEDEN!!" - wykrzyknęło równocześnie kilkanaście osób. "Jeden..." - powtórzyła zrezygnowana Angielka.

Niemy bohater tego przedstawienia sprzedał bilet. Jeden bilet.

Wystrzegajcie się więc drodzy Kibice z Zagranicy mrukowatych kierowców komunikacji miejskiej. O nic więcej się nie martwię, bo z całą resztą sobie poradzicie - przy odrobinie naszej narodowej gościnności.

Jedno mam tylko marzenie. Małe, maleńkie. Może byście tak nas znielubili?? Tak, tak właśnie: znielubili! Kiedy w drodze na stadion będziemy z (serdecznymi!) uśmiechami wskazywać Wam drogę na lotnisko...