Platformersi właśnie strzelili sobie samobójczego gola. I właściwie nie ma znaczenia, czy strzelał Palikot, a nie obronił Komorowski, czy strzelał Komorowski, a wpuścił go Palikot. Jeden z nich kłamie, a cień kłamstwa pada na całą PO.

Nie jest możliwe, żeby prawdę mówili i Palikot, i Komorowski. Albo Palikot zmyślił dziś historię ultimatum, jakie miał w jego obronie postawić władzom partii Komorowski, albo ultimatum rzeczywiście było, ale Komorowski nie chce uchodzić za kogoś, kto broni Palikota. Przyjaźń między panami jest już raczej przeszłością niezależnie od tego, co wykażą najbliższe dni i tłumaczenia, co się stało, a czego nie było.

Problem Platformy to jednak nie mniej lub bardziej serdeczne ich wzajemne stosunki, ale kolejna w ostatnich dniach kompromitacja kolejnych jej liderów. Znów na własne życzenie. Sikorski pokrzykujący na konwencji, że prezydent nie powinien być mały, Drzewiecki mówiący o dzikim kraju i niechęci do polityki (były minister i wieloletni polityk!), Palikot wypominający Sikorskiemu udział w rządzie PiS-LPR-Samoobrona, nerwowa na to reakcja Zarządu, potem wymyślone lub nie ultimatum Komorowskiego, potem jego zdementowanie...

Tylko część z tych "kiksów" to wynik wewnętrznej kampanii prawyborczej. A reszta?

No właśnie.

Co zamierza z tym zrobić przewodniczący tak rozwichrzonej partii, Donald Tusk?

Bo przecież chyba nie tolerować, jak dotąd?