Bronisław Komorowski skomponował Radę Bezpieczeństwa Narodowego tak sprytnie, że nieobecni w niej rzeczywiście nie mieliby ani racji, ani korzyści. Nawet ci, którzy przyjęli jej powołanie chłodno - nie zapowiadają bojkotu. Tylko czy to oznacza, że Rada zadziała sprawnie? I co w ogóle znaczy - sprawne działanie Rady?

Dotychczasowe doświadczenia nie pozwalają na jednoznaczną ocenę, czy Rada Bezpieczeństwa Narodowego jest potrzebna. Można by wręcz napisać, że nie ma dowodu na to, że w ogóle jest potrzebna. Konstytucja opisuje Radę jako organ doradczy prezydenta w zakresie wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa państwa - i na tym koniec.

Historia działania kolejnych kadencji RBN nie pozwala wskazać żadnego ich istotnego wkładu w cokolwiek. W czasie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego stabilny był choć skład Rady, podczas prezydentury Lecha Kaczyńskiego Rada wystartowała z grupą członków, dymisjonowanych stopniowo w miarę wstrząsów politycznych (Borusewicz, Jurek, Marcinkiewicz, Sikorski, Meller, Kaczmarek), do trwającej do dziś fazy, w której pozostały w niej tylko dwie osoby: Anna Fotyga i Jarosław Kaczyński. I nic się złego nie stało; Prezydent Kaczyński korzystał z Rady tak, jak uważał za stosowne - była ciałem doradczym, i zapewne doradzała.

Marszałek wykonujący obowiązki prezydenta postanowił odnowić kształt Rady; kilku ministrom mają towarzyszyć liderzy głównych partii politycznych, oraz byli prezydenci i premierzy. Formuła Rady jest na tyle szeroka, że nie budzi sprzeciwu - zwłaszcza samych zainteresowanych. Panowie Olszewski, Miller, Bielecki, Wałęsa, Oleksy czy Marcinkiewicz pomyślą pewnie o odzyskaniu dawnego blasku, kandydujący w wyborach panowie Kaczyński, Napieralski i Pawlak zyskują szansę na pokazanie, jak istotny jest ich udział w kreowaniu polityki, Bronisław Komorowski wreszcie staje się gospodarzem tego zgromadzenia postaci. Wszyscy są zadowoleni, i zapewne każdy chętnie w Radzie poradzi.

Tylko po co?

Kompetencje Rady są nieokreślone - doradzanie. Jej decyzje mają znaczenie takie, jakie zechce im nadać Bronisław Komorowski. A Bronisław Komorowski może Rady wysłuchać - i zrobić co zechce. Choćby i wbrew jej nawet jednogłośnej opinii.

Co zatem wyniknie z powołania Rady Bezpieczeństwa Narodowego? Poza uzyskaniem kolejnego miejsca na toczenie dyskusji (podobnego do parlamentu czy szerzej - ogólnie życia publicznego, skupionego jak w soczewce na dwudziestu kilku osobach) - trudno wskazać jakąś istotną korzyść. Tym bardziej, że za pięć, a najdalej za siedem tygodni może się okazać, że nowy Prezydent wcale nie nazywa się Komorowski, i jego koncepcja budowy RBN zostanie odłożona do lamusa.

Dziś powstanie więc Rada, której losy są niepewne. Byłyby pewne, gdyby powołał ją nowo wybrany Prezydent. Tę Radę powołuje jednak osoba tylko pełniąca jego obowiązki. Dlatego, że tak chce, i może, bo ma do tego prawo.

Czy to wystarczy za uzasadnienie?