Przed ważnymi wyborami politycy mają skłonność do powracania myślami do słynnego pytania Ronalda Reagana. Warto jednak przypomnieć, że owo pytanie z kampanii prezydenckiej 1980 roku nie ograniczało się do słów, czy jest wam lepiej, niż było 4 lata temu. Późniejszy prezydent pytał jeszcze, czy możecie więcej kupić, czy bezrobocie spadło i czy Ameryka cieszy się większym prestiżem. Sytuacja była inna, niż teraz w Polsce, Reagan pytał o lata prezydentury rywala, Jimmy'ego Cartera, u nas sprawa dotyczy teraz rządów PiS i Andrzeja Dudy, który chce prezydenturę utrzymać. Wynik polskich wyborów może jednak (i w zasadzie powinien) w dużej części zależeć do tego, jakich odpowiedzi na te wszystkie pytania wyborcy sami sobie udzielą. I czy w ogóle zechcą je sobie postawić.

Co mogłoby się stać, gdybyśmy faktycznie poszukali we własnym sercu i rozumie odpowiedzi na te pytania? Może część z nas jednak zagłosowałaby inaczej, niż nam się wydaje, że zagłosujemy. Czy bowiem przeciętni przeciwnicy PiS i Dudy faktycznie uznają, że żyje im się gorzej, mogą kupić mniej i zmagają się z większym bezrobociem? Ja wiem, są tacy, ale o grupach, które faktycznie coś straciły, od mafii Vat-owskich z jednej strony, po zdezubekizowanych emerytów z drugiej, nie mówimy. Chodzi o przeciętnych zwolenników opozycji. Czy z kolei zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości i prezydenta Andrzeja Dudy nie mogą dojść nagle do wniosku, że twierdzenia opozycji o upadku prestiżu naszego kraju są prawdziwe i rzeczywiście następują za sprawą nieudolnych i niepraworządnych działań rządu, a nie donosów opozycji? Może mogą.

Czy mamy jeszcze czas i wolę by się nad tym zastanowić? Na pewno mamy czas, a jeśli wybory nie rozstrzygną się w pierwszej turze, mamy nawet dużo czasu. Gorzej z wolą. Nie do końca bowiem lubimy mierzyć się z konsekwencjami odpowiedzi, które nawet po cichu i całkiem prywatnie, mogłyby nam przyjść do głowy. Nie koniec na tym. Dostrzegam w nas wszystkich silną skłonność do politycznego odmrażania sobie uszu. Różnimy się tylko tym, na złość komu owe uszy gotowi jesteśmy odmrozić.

Myślę, że jest bardzo wielu wyborców, którzy tak bardzo chcą zrobić na złość Jarosławowi Kaczyńskiemu, że zagłosują inaczej, niż nakazywałaby im odpowiedź na pierwsze trzy pytania, byle tylko nie poprzeć PiS i jego prezydenta. Myślę, że jest też grupa osób przejętych zarzutami o brak praworządności, zmartwionych tym, że "za granicą źle o nas mówią", ale tak dalece nie cierpią Platformy Obywatelskiej, że za żadne skarby nie oddadzą głosu na Rafała Trzaskowskiego. W sytuacji kiedy ci dwaj politycy znaleźliby się w drugiej turze, emocje prowadzące do odmrażania sobie uszu mogą mieć istotne znaczenie dla ostatecznego wyniku. Szczególnie wśród tych, którzy w pierwszej turze swojego, wybranego i ulubionego kandydata pożegnają. Ci mogą w drugiej turze na złość Kaczyńskiemu zagłosować na Trzaskowskiego, albo na złość Platformie Obywatelskiej zagłosować na Dudę. Albo - co prawdopodobne - zostać w domu.

Sytuacja w naszej kampanii wyborczej jest dość klarowna. Andrzej Duda jest dokładnie taki, jaki jest. Na jego konto można zapisać sukcesy władzy Prawa i Sprawiedliwości i jej porażki. To on firmuje sztandarowe programy społeczne tej władzy i politykę historyczną, to on jest twarzą polskiej polityki zagranicznej, to on swoimi podpisami i nominacjami wprowadza w życie reformę wymiaru sprawiedliwości. Sytuacja jest więc prosta, kochaj, albo rzuć. Jeśli to wszystko, co wydarzyło się przez te 5 lat poprawiło twoje życie i poprawiło stan Polski, kochaj, jeśli pogorszyło, rzuć. W drugiej kadencji prezydenci czasem nieco zmieniają swoją politykę, nie muszą się martwić o reelekcję, więcej myślą o tym, co nazywa się dziedzictwem. Nic nie wskazuje jednak na to, by w przypadku prezydenta Dudy zmiana musiała być szczególnie istotna. Jego zalety i wady są znane. Ich bilans, każdy może sobie przeanalizować. A więc znowu. Czy żyje wam się lepiej, niż 5 lat temu?

A konkurencja? Gdyby ktoś zadał sobie pytanie, który z czołowych, opozycyjnych kandydatów w tegorocznych wyborach prezydenckich mógłby wiarygodnie deklarować się jako ten, który jest skłonny wziąć się do roboty, współpracować z władzą i jednoczyć Polaków, prawdopodobnie Rafał Trzaskowski nie byłby na początku tej listy. Może nawet nie w środku. Prezydent Trzaskowski nie dla tego typu zalet i przymiotów wygrał wybory w Warszawie. Wygrał je na złość Kaczyńskiemu i dlatego, by podreperować urażoną dumę i nadszarpniętą godność miłośników III RP i młodych, wykształconych z wielkich miast. Można nawet przypuszczać, że w sumie to, co zadeklaruje i jak się to ma do ewentualnej woli i możliwości spełnienia czegokolwiek, nie ma większego znaczenia. Brak programu kandydata Koalicji Obywatelskiej nie jest w istocie żadnym problemem, bo on niczego nie musi obiecywać. Jego zadaniem, tym czego oczekują od niego najbardziej zagorzali wyborcy jest wywrócenie rządu Prawa i Sprawiedliwości. Tylko tyle i aż tyle. W jaki sposób to miałoby nastąpić, nie ma znaczenia.

Na ile szczera odpowiedź na postawione kiedyś przez Ronalda Reagana pytania daje możliwość refleksji tych mniej zagorzałych wyborców Rafała Trzaskowskiego, oczywiście nie wiemy. Nie wiemy też, ilu mniej zdeklarowanych wyborców Andrzeja Dudy, w związku z odpowiedziami na te pytania, na ostatniej prostej może się zawahać. Wybory rozstrzygną jednak raczej ci, którzy nieufnie, albo wręcz z rozdrażnieniem patrzą i na PiS, i na Platformę. Może się więc okazać, że faktycznie prezydenta wybiorą nam wyborcy świadomie odmrażający sobie uszy. Pytanie, na złość komu...