Po raz kolejny nie do końca zrozumiałe przepisy mogły doprowadzić do śmierci człowieka. Dziś rano w jednym z miejskich autobusów w Gdyni, zasłabł pasażer. Kierowca dojechał do najbliższego szpitala i powiadomił Izbę Przyjęć. Tam dowiedział się, że na miejsce już dojeżdża pogotowie. Jednak zanim przyjechało pogotowie pomocy mężczyźnie udzielił, lekarz ze szpitala.

Lekarz udzielający pierwszej pomocy mężczyźnie nie do końca robił to jednak legalnie. Okazuje się bowiem, że w chwili opuszczenia murów szpitala nie jest on już objęty stosunkiem pracy. Gdyby zatem w autobusie stojącym tuż pod drzwiami szpitala w chwili udzielania pomocy pacjent zmarł, lekarz miałby bardzo duże problemy. Jak powiedziała pełniąca obowiązki dyrektora szpitala Elżbieta Rucińska-Kulesz dzisiejsza poranna akcja została przeprowadzona niezwykle sprawnie. Od chwili przyjęcia zgłoszenia do momentu przewiezienia pacjenta na oddział minęło niespełna 10 minut. Co by się jednak stało gdyby lekarz szpitala miejskiego nie podjął ryzyka.

W ubiegłym roku, w lutym do podobnej sytuacji doszło w Olsztynie. Mężczyzna zasłabł przed samym wejściem do szpitala wojewódzkiego. Pielęgniarki poproszone o pomoc przez postronną osobę, nie udzieliły jej. Poszły natomiast obudzić dyżurnych lekarzy. Karetkę do chorego wezwały z drugiego końca miasta. Zanim pomoc nadeszła, mężczyzna zmarł. Po tej tragedii do dymisji podał się dyrektor szpitala.

foto RMF FM

16:30