Rzemieślnicy teatru im. Juliusza Słowackiego zdobyli tytułu "Mistrzów Rzemiosł Artystycznych". Jest to wyróżnienie i docenienie artystów, którzy posiadają ogromny dorobek zawodowy w zakresie tworzenia lub odtwarzania przedmiotów o walorze artystycznym lub zabytkowym. To dzięki nim najśmielsze projekty scenografów i kostiumografów nabierają fizycznych właściwości i mogą zachwycać widzów. W tym roku szczególnie zwrócono uwagę na ślusarzy, modelatorów, perukarzy, charakteryzatorów, krawców czy fryzjerów. Ze starszym specjalistą rzemiosł teatralnych Łukaszem Pipczyńskim w jego pracowni rozmawiała Marlena Chudzio.

Marlena Chudzio: Znajdujemy się w miejscu, które z teatrem się nie kojarzy.

Łukasz Pipczyński: Zdecydowanie się nie kojarzy. Chociaż można tu wypatrzyć kilka elementów scenografii. Wtedy możemy już podejrzewać, co tutaj się wyrabia.

A co tu się wyrabia?

Tutaj na tej pracowni wykonujemy całą scenografię, czyli od konstrukcji po rzeźby, po malarstwo, ściany, podłogi, rekwizyty. Wszystko to, co występuje w sztuce. Ja tutaj jestem odpowiedzialny za ten aspekt artystyczny. Można powiedzieć, że jestem starszym specjalistą rzemiosł teatralnych.

Teraz jest pan nie tylko starszym specjalistą, ale także mistrzem rzemiosł artystycznych. Co taki tytuł dla pana znaczy?

Dla mnie to jest osobiście duże wyróżnienie, że ktoś zauważył tę ogromną pracę, którą tutaj wykonuję, ale również i moi koledzy z teamu. Kiedyś ktoś ładnie powiedział, że te to są duchy teatru, których na scenie nie widać. Teraz zostały zauważone i to jest oczywiście duże, duże wyróżnienie.

Nie widzi się ani tej lutownicy, ani tej spawarki, ani tej piły. Jakimi narzędziami się panowie posługują?

Mamy tutaj trzy działy. Jest stolarnia, ślusarnia i modelatornia - malarnia. Cały koncept scenografii zaczyna się od tego, że trzeba zbudować konstrukcję. Później to wszystko idzie do stolarza, który okręca to płytami przeróżnymi, jeśli chodzi o technologię. Końcowy efekt to jest efekt modelatorski, rzeźbiarski, malarski, który ja wykonuję tutaj z moją koleżanką.

To nie tylko musi dobrze wyglądać w tym oświetleniu. To przede wszystkim musi grać na scenie, w zupełnie innych światłach. Jak to zrobić, żeby potem ta ściana nie wyglądała na ścianę z tektury?

No właśnie to jest. Dużo zależy od doświadczenia, od opatrzenia, od świadomości tego, jak można operować światłem itd. Tę wiedzę nabywa się przez robienie w wielu scenografii. Powiedzmy, znany scenograf zrobi 50 scenografii przez swoje życie. Ja uczestniczyłem w tworzeniu ponad 350.

Wcale nie jest pan wiekowym czlowiekiem, bo słowo mistrz może sugerować, że ma pan ze 100 lat.

Dokładnie. Jednak ilość w pewnym momencie robi jakość, a to doświadczenie przekłada się na to, że wiemy po prostu, jak operować materiałem, żeby osiągnąć efekt.

Dodatkowe utrudnienie - to musi być bezpieczne. Aktorzy wykonują na scenografii przeróżne działania artystyczne. To się nie może potargać, rozwalić, zsunąć.

Tak. Tutaj jest taka zasada, że to musi się po pierwsze zmieścić do magazynu i musi być rozbieralne. Musi być wytrzymałe, bo aktor może potem po prostu ogrywać to w przeróżny sposób. Może skakać, rzucać tym i tak dalej. Wszystkie te aspekty trzeba wziąć pod uwagę przy tworzeniu takiej scenografii. Przekładamy wizję artystyczną scenografa na coś realnego, ale tylko po to, żeby wciągnąć widza znowu w ten nierealny świat, który się tworzy na scenie.

Zdarzają się pewnie takie realizacje standardowe - pokój, las, ale zdarzają się też pewnie przygody takie, które zostają w pamięci na całe życie. Taka najbardziej ekstremalna realizacja w Pana wydaniu?

Najbardziej ekstremalne rzeczy, to są duże formy. Kiedyś wspomniałem o tym, że duży format mnie lubi i najczęściej trafiają takie pomysły do mnie. Np. ogromna ręka do Hamleta, która miała siedem metrów, postać Trumpa, który miał też pięć i pół metra. Teraz do sztuki,która za chwilę będzie miała premierę, robiliśmy prawie trzy i pół metrową świnię, która jest tam podwieszona. To już taki trochę spoiler. Jeszcze jedną taką sztuką swego czasu robiliśmy, Agaty Dudy Gracz pt:"Ojciec". Robiłem tam cztery rzeźby na każdy spektakl, które miały być wykonane po prostu perfekcyjnie, jak do galerii. I one były tłuczone na każdym spektaklu. Wykonałem tych rzeźb około 280.

Tyle było przedstawień?

Tak, bo na każdym przedstawieniu były cztery rozwalone.

Czuje się pan w pełni autorem tego spektaklu? Widzowie zapamiętują reżysera, aktora, autora sztuki. Ale za tymi trzema postaciami stoi jeszcze cała armia ludzi.

Nasza praca jest może troszeczkę niewdzięczna ze względu na to, że nas tak naprawdę nie widać. Stąd te słowa o duchach. Ale jeżeli widzimy efekt końcowy i wiemy o tym, że rzeczywiście przyłożyliśmy do tego, to jest duża satysfakcja że to bardzo dobrze wygląda na scenie i że udało się trochę serducha do wykonania tego włożyć. Każdy scenograf czy reżyser, który z nami współpracuje, traktuje nas po partnersku i zawsze są podziękowania itd.

Jak się zostaje takim rzemieślnikiem teatralnym?

No właśnie. Jak skończyłem studia na Wydziale Rzeźby, to myślałem, że przyjdę do teatru, bo to było oczywiście moje marzenie, żeby tutaj pracować i będę wiedział, jak co mam wykonywać. To się tak nie da. Z każdym nowym wyzwaniem jest po prostu nowe doświadczenie. Dopiero po wielu latach można zbudować swoją technikę działania.

Chodzi pan jeszcze do teatru dla przyjemności, czy nie da się tam spokojnie wysiedzieć? Albo się pan zastanawia, jak oni to zrobili, albo widzi błędy.

Czasami jak wiem, jak to powstało wszystko i widzę jak często na pracowni mamy wszystko w proszku, w rozsypce, a na koniec składa się to jednak w całość i jest ten końcowy efekt, to nie umiem popatrzyć jak taki zwykły laik. Znam wszystko od podszewki. Ale oczywiście chodzę do teatru, bo każda sztuka jest inna, każdy scenograf ma inne pomysły, każdy reżyser ma swoją wizję. Dlatego to praca tak twórcza. Ja z przyjemnością tutaj przychodzę, bo wiem, że zawsze będę robił coś innego. To są zawsze prototypy, to jest zawsze po prostu coś innego.