Należą do niego ludzie w szanownym już wieku i szanowanych zawodach. To dwa małżeństwa - lekarskie i właścicieli firmy budowlanej - oraz ich wspólnik. Cała piątka w wieku od 60 do 79 lat. Wszyscy stanęli dziś przed niemieckim sądem pod kilkoma zarzutami, z których główny to uprowadzenie. Porwali bowiem doradcę inwestycyjnego, od którego chcieli odzyskać utopione w nieruchomościach dwa i pół miliona euro.

Mimo że porywali pierwszy raz w życiu, działali jak zawodowcy. W pobliżu Speyer w Nadrenii wpadli do domu doradcy, tam go związali i zakneblowali. Nie zakleili mu tylko jednej dziurki w nosie, by mógł oddychać. Potem zapakowali go do skrzyni, taczką przewieźli do samochodu i wsadzili do bagażnika. Na jednym z postojów mężczyzna próbował uciec, ale został złapany i wrócił do bagażnika. Prawdopodobnie wtedy złamano mu dwa żebra. W domu jednego z małżeństw, niedaleko Chiemsee w Bawarii, czekało natomiast profesjonalne więzienie - wygłuszona i ocieplona piwnica. Właścicielka domu prała i gotowała jeńcowi.

Porwany miał zostać wypuszczony po oddaniu 2,5 mln euro. Tyle pieniędzy stracili emeryci na inwestowaniu w amerykańskie nieruchomości. Ponieważ ulokowali tam swoje pieniądze właśnie za radą uwięzionego mężczyzny, chcieli od niego utraconą kwotę odzyskać. Zmusili go do podpisania kilku dokumentów. By "łatwiej" przekonać doradcę, używali m.in. pistoletu leżącego w pobliżu w czasie "negocjacji". Aresztant podpisał też faks wysłany do jego banku - miało to być gwarancją, że miliony uda się odzyskać.

Ten faks właśnie pozwolił na odbicie uwięzionego przez policję. 56-latek przemycił bowiem w tekście korespondencji dwa razy słowo "policja". Pracownicy banku to wychwycili, a po numerze telefonu namierzono więzienie i uwolniono specjalistę od pieniędzy.

Prokuratorzy podkreślili, że mimo wieku szczególnie panowie wykazali się duża energią i pomysłowością. Ta druga jest widoczna nadal: 74-latek przyznał, że był inicjatorem akcji, ale to nie było porwanie, a "zaproszenie na urlop w Bawarii".