Demonstranci protestujący przeciwko rządowi w centrum stolicy Tajlandii, Bangkoku, porozumieli się z Komisją Wyborczą i opuścili jej budynek. Nadal jednak blokują główną handlową dzielnicę miasta.

Zwani "czerwonymi koszulami" demonstranci - zwolennicy zdymisjonowanego premiera Thaksina Shinawatry - wdarli się kilka godzin temu do budynku Komisji Wyborczej. Wycofali się stamtąd po tym, jak komisja zgodziła się wydać 20 kwietnia decyzję w śledztwie dotyczącym rządzącej Partii Demokratycznej. Demonstranci oskarżali komisję o blokowanie śledztwa w sprawie domniemanych nieprawidłowości w finansowaniu kampanii wyborczej tej partii. Wcześniej komisja zapowiadała, że wyda decyzję 30 kwietnia.

Protestujący nadal blokują główną handlową dzielnicę Bangkoku, gdzie skoncentrowane są sklepy i luksusowe hotele. Poza tym rejonem "czerwone koszule" prowadzą swój protest w starym, historycznym centrum Bangkoku. Zapowiedzieli, że nie ustąpią, dopóki premier Abhisit Vejjajiva nie zwoła nowych wyborów parlamentarnych. Premier nazwał protest zwolenników Thaksina bezprawnym i jeszcze w sobotę apelował, by wrócili do starej dzielnicy, gdzie obozowali przez ostatnie tygodnie.

Demonstranci twierdzą, że są marginalizowani przez popierających obecnego premiera Abhisita Vejjajivę wojskowych, wielkomiejskie elity i monarchistów. Większość manifestantów przybyła do Bangkoku z rolniczej północy, skąd pochodzi Thaksin, i północno-wschodnich terenów kraju. Były premier przebywa obecnie na emigracji. W 2008 roku został skazany zaocznie na dwa lata więzienia pod zarzutem "konfliktu interesów" i nadużycia władzy.