Rząd ChRL "rozumie, szanuje i popiera" decyzję o wycofaniu projektu zmian w prawie ekstradycyjnym, ale została ona podjęta w Hongkongu - oświadczyła szefowa władz tego regionu Carrie Lam. Opozycja uznaje ten krok za mało znaczący i spóźniony.

Lam ogłosiła w środę, że wycofa kontrowersyjny projekt, który miał umożliwić m.in. ekstradycję podejrzanych do Chin kontynentalnych. Spełniła tym samym jeden z pięciu postulatów zgłaszanych przez uczestników prodemokratycznych protestów, które trwają w Hongkongu od trzech miesięcy.

Od wczesnego etapu zgłaszania ustawy aż do jej wycofania wczoraj centralny rząd ludowy szanował moją opinię i całkowicie mnie popierał - oświadczyła Lam w odpowiedzi na pytanie, kto podjął decyzję o wycofaniu projektu.

Szefowa lokalnych władz nie przychyliła się jednak do żadnego z czterech pozostałych żądań, a eksperci przewidują, że demonstracje będą trwały.

Zajęło jej trzy miesiące, by formalnie użyć słowa "wycofać". To za mało i za późno, kości zostały rzucone, popełniono poważne błędy. Rany i blizny Hongkongu wciąż krwawią. To pozostawi trwały ślad w historii Hongkongu - powiedziała posłanka Claudia Mo, przedstawicielka obozu demokratycznego.

Demonstranci mają więcej żądań

Oprócz wycofania projektu demonstranci domagają się utworzenia niezależnej komisji śledczej do zbadania działań rządu i policji m.in. w związku z przypadkami nadużycia siły przez służby porządkowe przeciwko protestującym. Żądają też uwolnienia wszystkich zatrzymanych dotychczas demonstrantów, nienazywania protestów "zamieszkami" oraz przeprowadzenia demokratycznych wyborów władz Hongkongu.

Szczególne znaczenie ma kwestia komisji śledczej - czy też "komisji prawdy", jak określają ją niektórzy - ponieważ wielu Hongkończyków wychodziło na ulice, rozgniewanych przypadkami policyjnej brutalności wobec demonstrantów - wynika z ankiet przeprowadzonych między czerwcem a sierpniem wśród uczestników 12 manifestacji.

Na czwartkowym spotkaniu z dziennikarzami Lam powtórzyła jednak swoje stanowisko, że taka niezależna od władz komisja nie jest potrzebna, ponieważ zażalenia na pracę policji będzie w stanie rozpatrzyć Niezależna Policyjna Komisja Skarg (IPCC). Jest ona wprawdzie niezależna od policji, ale nie od władz - odpowiada przed szefem administracji regionu.

Eksperci Rady Praw Człowieka ONZ (UNHRC) wyrażali w 2013 roku zaniepokojenie w związku z IPCC. Zwracali uwagę, że pełni ona jedynie funkcje kontrolne i doradcze w stosunku do Biura Skarg na Policję (CAPO), które z kolei jest jednostką należącą do policji. Podkreślali też, że członków IPCC wyznacza szef administracji.

Lam zapewniła, że rząd poważnie potraktuje zalecenia komisji, a pomagać jej będą eksperci zagraniczni. Z pewnością nie jest to jednak "komisja prawdy", jakiej chcieliby demonstranci - ocenił w rozmowie z PAP politolog z Uniwersytetu Lingnan w Hongkongu Samson Yuen, jeden z autorów wspomnianych badań ankietowych.

Odrzucone postulaty

Szefowa władz odrzuciła również pozostałe postulaty, w tym amnestię dla ponad 1000 zatrzymanych dotąd uczestników demonstracji. Części z nich postawiono zarzut udziału w zamieszkach, za co grozi nawet 10 lat więzienia. Według protestujących zatrzymania i zarzuty są motywowane politycznie i służą zastraszeniu mieszkańców miasta.

Lam nie zgodziła się również na wznowienie debaty na temat demokracji. Przyznała, że powszechne wybory faktycznie są celem zapisanym w hongkońskiej minikonstytucji, ale powtórzyła stanowisko rządu, że dyskusje na ten temat "muszą być prowadzone w ramach prawnych, w atmosferze sprzyjającej wzajemnemu zaufaniu i zrozumieniu oraz bez dalszego polaryzowania społeczeństwa".

Hongkończycy od lat domagają się demokratycznych reform, dzięki którym mogliby wybrać szefa administracji regionu i wszystkich posłów Rady Legislacyjnej - lokalnego parlamentu. W 2014 roku walczyli o to uczestnicy tzw. rewolucji parasolek, ale rząd się na to nie zgodził i Lam, podobnie jak jej poprzednicy, wybrana została przez specjalny komitet elektorów, uznawany za lojalny wobec Pekinu.