Trzęsienie ziemi na francuskiej scenie politycznej - tak paryskie media komentują fakt, że po raz pierwszy przedwyborczy sondaż zapowiada przegraną obecnego prezydenta Emmanuela Macrona w zbliżającym się wyścigu do Pałacu Elizejskiego. Może z nim wygrać w drugiej turze kwietniowych wyborów kandydatka umiarkowanej prawicy - Valerie Pecresse.

Według rezultatów sondażu przeprowadzonego przez francuski instytut badania opinii publicznej Elabe, obecnego prezydenta Emmanuela Macrona może pokonać w kwietniowych wyborach prezydenckich kandydatka umiarkowanie prawicowej partii Republikanie (LR) Valerie Pecresse. Ta dotychczasowa szefowa władz regionu paryskiego zapowiada m.in. ograniczenie imigracji i zlikwidowanie powstających coraz częściej w imigranckich gettach stref bezprawia, gdzie nawet policjanci boją się interweniować. Według tego sondażu może ona otrzymać w drugiej turze 52 proc. głosów, a centrysta Macron tylko 48 procent.

54-letnia Pecresse obiecuje "odnowić dumę francuską" i "przywrócić porządek w kraju". W tym celu zamierza "zdecydowanie walczyć z islamizmem". Przekonana jest, jak głosi, że do tłumienia zamieszek w "trudnych" dzielnicach, czyli zamieszkanych przez imigrantów, należy posyłać wojsko.

W ramach pilnowania porządku i walki z terroryzmem Pecresse zamierza używać dronów do obserwowania manifestacji i ustawić urządzenia do rozpoznawania twarzy w transporcie publicznym. Chce również uzbrojenia straży miejskich nawet w małych miejscowościach.

Pecresse zapowiedziała, że dla opanowania imigracji wprowadzi coroczne kwoty imigrantów według krajów, z których pochodzą i według przydatności ich zawodów. W swym programie założyła, że podania o azyl nie będą przyjmowane we Francji, ale w kraju, w którym przebywa petent.

Omawiając kandydaturę Valerie Pecresse, obserwatorzy zauważają, że jest to pierwsza kobieta, która w wyborach prezydenckich reprezentować będzie "partię generała de Gaulle’a, Georges’a Pompidou, Jacques’a Chiraca i Nicolasa Sarkozy'ego".

Według tego samego sondażu instytutu Elabe, kandydaci radykalnej prawicy nie przejdą do drugiej tury kwietniowych wyborów prezydenckich.

Szefowa Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen może liczyć na 15 proc. głosów, a nazywany "francuskim Trumpem" były publicysta dziennika "Le Figaro" Eric Zemmour, którego popularność sięgała jeszcze niedawno w sondażach 18-19 procent, może uzyskać tylko 14 proc. głosów. Przywódca francuskiej skrajnej lewicy Jean-Luc Melanchon mógłby zdobyć 8 procent głosów.

Wielu paryskich specjalistów ostrzega, że do wyborów prezydenckich we Francji pozostały jeszcze ponad cztery miesiące  - do tego czasu wszystko może się jeszcze zmienić.


Opracowanie: