To nie był atak, a reakcja na napaść wojsk Seulu - tak Phenian tłumaczy ostrzelanie pociskami artyleryjskimi południowokoreańskiej wyspy Yeonpyeong na Morzu Żółtym. Doszło do wymiany ognia, w ostrzale zginęło dwóch południowokoreańskich żołnierzy. To jeden z najpoważniejszych incydentów pomiędzy obiema Koreami w ostatnich latach.

Według resortu obrony w Seulu, poranny ostrzał to pogwałcenie warunków rozejmu pomiędzy obydwoma krajami, zawartego na zakończenie wojny koreańskiej w 1953 roku. Do ataku doszło podczas podróży do krajów regionu specjalnego wysłannika USA ds. Korei Północnej. Ma to związek z ujawnieniem przez Phenian prac nad wzbogacaniem uranu.

Ostrzał to lekkomyślna prowokacja Północy. Chcą zrobić dużo hałasu i przeforsować, by negocjacje ułożyły się po ich myśli. To stara sztuczka - tak poranne wydarzenia oceniają komentatorzy z uniwersytetu w Pekinie.

"To Korea Południowa otworzyła ogień w naszą stronę"

Po ataku na wyspę Yeonpyeong w światowych agencjach informacyjnych pojawiło się bardzo skromne wytłumaczenie władz Korei Północnej. To Korea Południowa pierwsza otworzyła ogień w naszą stronę, dlatego odpowiedzieliśmy - cytuje agencję telegraficzną z Phenianu Reuters.

Z kolei rosyjska agencja RIA Novosti, powołując się na słowa przedstawiciela administracji prezydenta w Seulu, podaje, że atak mógł być reakcją na południowokoreańskie manewry, które odbywają się w pobliżu ostrzelanej wyspy. Według RIA, w związku z ćwiczeniami Seul otrzymał od Phenianu telefonogram z protestem i pytaniem, czy to napaść. Trzeba dodać, że zaatakowana wyspa, wokół której trwają manewry wojskowe, znajduje się kilka kilometrów od morskiej granicy między zwaśnionymi krajami. Władze Korei Północnej sugerują, że doszło do naruszenia granicy przez wojska Południa, i zapowiadają, że będą kontynuować ostrzał, jeśli będzie się to powtarzać.