Dzisiejsze wydarzenia na Półwyspie Koreańskim nie zamienią się w wojnę - uważa Waldemar Dziak, politolog i dziennikarz, zajmujący się od lat sytuacją w regionie. Według niego, atak Phenianiu na południowokoreańską wyspę to jedynie kolejny z kilkunastu tysięcy incydentów zbrojnych, jakie wydarzyły się na pograniczu między obydwoma krajami od końca wojny koreańskiej w 1953 roku.

Równocześnie jednak Dziak przyznaje w rozmowie z reporterem RMF FM Tomaszem Skorym, że dzisiejszy incydent jest wyjątkowo poważny. Jak tak patrzę na to, co się wydarzyło w ostatnich 20 latach, to jest bodajże najpoważniejszy incydent - żeby armia północnokoreańska przeprowadziła tak zmasowany atak na - uwaga - zamieszkałą przez ludność południowokoreańską wyspę, płoną domy, ranni żołnierze - mówi ekspert.

Według niego, atak można wiązać z chęcią zademonstrowania siły przez następcę Kim Dzong Ila, którym jest Kim Dzong Un, syn przywódcy.

Dziak zwraca też uwagę na raczej łagodną reakcję Seulu. Jaka jest odpowiedz Korei Południowej? Bardzo ograniczona. I takie odpowiadania ze strony Korei Południowej, tak łagodnie tylko rozwścieczą tych na Północy, którzy mówią: możemy sobie pozwolić na więcej - podkreśla.