Ten wyjazd prezydenta komentuje się bardziej niż niedawną obecność w Polsce. Christian Wulff jedzie ledwie 200 kilometrów od Berlina, na północ swojego kraju, ale właśnie tam budzi ogromne emocje. On i sprawa jego chrześniaka.

Siódme dziecko każdej niemieckiej rodziny zostaje chrześniakiem urzędującego prezydenta. Z urzędu honorowego ojca chrzestnego przychodzi odpowiedni dokument i 500 euro.

Rodzice chrześniaka z maleńkiego Güstrow to jednak prawicowi ekstremiści, dlatego burmistrz gminy Lalendorf odmówił przekazania prezydenckiego aktu i pieniędzy.

Urząd Christiana Wulffa wysłał więc przesyłkę bezpośrednio na adres rodziców, ale członkowie skrajnej NPD zdążyli się już zdenerwować.

W jednym miejscu zniszczyli tablicę ku czci ofiar faszyzmu. Wtargnęli też do domu burmistrza z SPD.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że było minęło. To dotyka przecież mojej rodziny - komentuje niechcianą wizytę Reinhard Knaack. Gdy wezwał policję, doszło do przepychanki między ekstremistami i funkcjonariuszami.

Burmistrz dostał poparcie od wszystkich demokratycznych partii, nawet od CDU, z której pochodzi Wulff. Razem zaapelowali do prezydenta, by odwiedził sporny teren i odciął się od poglądów rodziców chrześniaka. Wulff nie odpowiedział, dziś odwiedza wzorcowy zakład pracy, szpital, szkołę i przyjrzy się realizacji turystycznego projektu.

Wizyta na zaśnieżonej północy może nie ocieplić jego wizerunku.