Prawdopodobieństwo wybuchu wojny regionalnej na Bliskim Wschodzie wzrosło dwukrotnie - uważa były dowódca NATO, admirał James Stavridis. Do środowego ataku terrorystycznego w Iranie przyznało się ISIS. Poszczególne strony zaangażowane w regionalne konflikty interesów próbowały tymczasem łagodzić narrację, nie rzucać oskarżeń pod adresem rywali, a w kuluarowych rozmowach przyznawały nawet, że wybuch wojny nikomu nie jest na rękę. Jest jednak gracz, któremu zależy na chaosie.

Saleh al-Arouri, 57-letni czołowy przedstawiciel Hamasu, prawa ręka przywódcy organizacji i dowódca Brygad Al-Kassam ginie w Bejrucie we wtorek. Atak dronami przeprowadził Izrael - prawdopodobnie, bo oficjalnego potwierdzenia nie ma. Zgładzenie tak ważnej figury w łańcuchu przywództwa Hamasu, jest sukcesem izraelskich służb, ale stwarza też poważny problem. 

Hezbollah, który oficjalnie nie włączył się do wojny w Strefie Gazy ostrzegał rząd Benjamina Netanjahu, że próby zabójstw na terenie Libanu będą skutkowały ostrą reakcją.

Dzień po śmierci al-Arouriego, w Iranie w wyniku eksplozji giną ponad 84 osoby biorące udział w uroczystościach przy grobie generała Kasema Sulejmaniego. Strach przed regionalną wojną, która może wciągnąć Stany Zjednoczone znacznie wzrósł - pisze "New York Times". USA, Izrael, a także Hezbollah i Iran robią jednak wiele, by do wojny nie doszło. Skoro tak, to dlaczego napięcie na Bliskim Wschodzie ciągle rośnie?

Stavridis: Prawdopodobieństwo wojny zwiększyło się

"Prawdopodobieństwo wojny regionalnej na Bliskim Wschodzie wzrasta z 15 procent aż do 30 procent" - uważa były dowódca NATO w Europie admirał James Stavridis cytowany przez "New York Times". Dodaje, że to nadal "relatywnie niski poziom", ale "niebezpiecznie wzrósł".

Analitycy i administracja Joe Bidena twierdzą jednak, że na wojnie nikomu tak naprawdę nie zależy. Za środowy atak w Iranie początkowo obwiniono Izrael. Europejscy i amerykańscy urzędnicy odrzucili taką tezę. Wszystkie dotychczasowe operacje specjalne Izraela ukierunkowane były przeciwko konkretnym osobom (jak al-Arouri) i obiektom (jak kompleks nuklearny i instalacje rakietowe), a nie ludności cywilnej.

Nawet Teheran stopniowo wycofał się z oskarżeń. Ajatollah Chamenei, najwyższy przywódca Iranu wydał oświadczenie, w którym obwinił za atak "nikczemnych wrogów narodu". Nie wymienił z nazwy jednak żadnego kraju i żadnej konkretnej grupy.

Źródła "NYT" informują, że ajatollah wydał także specjalne instrukcje swoim dowódcom wojskowym. Chodzi o to, by wykazali się "strategiczną cierpliwością", co w tłumaczeniu oznacza, że mają nie podejmować decyzji, które spowodują konfrontację ze Stanami Zjednoczonymi.

Hezbollah? Analitycy nie mają wątpliwości - organizacja choć potężna, nie jest gotowa na wojnę. Już w kontekście działań Izraela w Gazie, "było jasne, że Hezbollah nie włączy się bezpośrednio do walki".

Na ataku ISIS skorzysta Rosja?

Państwo Islamskie (ISIS) przyznało się w czwartek do zamachu terrorystycznego, do którego doszło w środę podczas uroczystości upamiętniających generała Kasema Sulejmaniego w irańskim mieście Kerman; w zamachu zginęły co najmniej 84 osoby - poinformowała agencja Reutera.

ISIS poinformował o tym na swoich kanałach w mediach społecznościowych - przekazał Reuters.

Ataku dokonano w rocznicę śmierci generała Kasema Sulejmaniego, dowódcy elitarnej irańskiej jednostki Al-Kuds. Sulejmani zginął 3 stycznia 2020 roku na lotnisku w Bagdadzie wskutek amerykańskiego ataku dronów. Władze USA twierdziły, że stał za dokonanymi i planował kolejne zamachy na amerykańskie obiekty na Bliskim Wschodzie. Ich celem miałyby być m.in. amerykańskie ambasady i bazy wojskowe, a same zamachy miały nastąpić "wkrótce".

Zdaniem Łukasza Fyderka, profesora politologii i eksperta zajmującego się Bliskim Wschodem jedynym państwowym graczem, który korzysta na rosnącym chaosie w regionie Bliskiego Wschodu, jest Rosja.