Amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton zapewniła w poniedziałek o poparciu Waszyngtonu dla Irańczyków, których tysiące wzięły udział tego dnia w antyrządowych demonstracjach. Szefowa amerykańskiej dyplomacji oświadczyła, że ona sama i pozostali członkowie administracji prezydenta Baracka Obamy "w sposób jasny i bezpośredni popierają aspiracje ludzi, którzy wyszli na ulice" irańskiej stolicy.

Clinton napiętnowała "hipokryzję" irańskich władz, które z uznaniem wypowiadały się o protestach w Egipcie, ale w kraju tłamszą opozycję. Wyraziła również przekonanie, że niezbędna jest wola otwarcia systemu politycznego (Iranu), a także wsłuchania się w głos opozycji i społeczeństwa obywatelskiego.

Sekretarz stanu z uznaniem wypowiedziała się także o odwadze demonstrantów. Dodała, że Irańczykom powinny przysługiwać takie same prawa, z jakich korzystali wcześniej obywatele Egiptu. Przestrzegła też przed używaniem przemocy.

W poniedziałek irańskie siły bezpieczeństwa starły się z uczestnikami manifestacji w Teheranie i Isfahanie. Zatrzymano kilkadziesiąt osób. By rozpędzić kilkutysięczne protesty zwolenników opozycji w stolicy Iranu, policja użyła gazu łzawiącego.

Według irańskiej agencji Fars podczas demonstracji zastrzelona została jedna osoba. Agencja pisze, że kilka osób zostało ponadto rannych w wyniku strzelaniny.

Niektórzy demonstrujący wykrzykiwali: "Śmierć dyktatorowi", mając na myśli prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada, oraz "Allah akbar". Podpalano kosze na śmieci.

Poniedziałkowe demonstracje były pierwszymi protestami irańskiej opozycji od ponad roku.