12 kwietnia Krzysztof Piesiewicz wraca do Senatu. Tygodnik "Wprost" dotarł do dokumentu, który rzuca zupełnie nowe światło na sprawę senatora. Okazuje się, że szantażyści działali według wyjątkowo perfidnego planu. Z ustaleń gazety, wynika, że polityk płacił swoim prześladowcom aż cztery razy. Śledczy postawili zarzut szantażu trzem osobom.

Piesiewicz jest w tej chwili na dwumiesięcznym bezpłatnym urlopie, którego udzielił mu Marszałek Bogdan Borusewicz. Z naszych gazety wynika, że polityk przebywa we Włoszech, gdzie próbuje nabrać dystansu do całej sprawy.

"Wprost" dotarł do postanowienia o umorzeniu śledztwa, które warszawska prokuratura wydała 30 kwietnia 2009 roku. Wynika z niego, że Piesiewicz zapłacił szantażystom czterokrotnie.

Najpierw w zmian płyty z nagraniami szantażyści zażądali 320 tys. zł. Parę dni później o pieniądze zwróciła się do senatora kobieta. Piesiewicz zapłacił jej za płytę 35 tys. zł. Miesiąc później senator odebrał telefon od kobiety podającej się za dziennikarkę. Tym razem szantażyści wyłudzili ok. 200 tys. zł. Ostatnią ratę Piesiewicz zapłacił trzy tygodnie później - 28 tys. zł.

Pięć miesięcy później Piesiewicz odstąpił od ścigania szantażystów i śledztwo zostało umorzone.

Sprawa wróciła jesienią 2009 r. Do senatora dzwoniła nieznajoma kobieta. Twierdziła, że płytę z filmem i numerem telefonu wygrzebał z ziemi… jej jamnik. Polityk przekazał sprawę policji. W tym samym czasie do prokuratury trafiło doniesienie na Piesiewicza w sprawie narkotyków.

Z ustaleń "Wprost" wynika, że śledczy postawili zarzut szantażu trzem osobom: Zbigniewowi S., Joannie D. i Halinie S. (tej od jamnika). Do końca marca ma zostać sformułowany akt oskarżenia. Z powodu utrzymania immunitetu automatycznie ma być jednocześnie umorzone dochodzenie narkotykowe.