Właścicielom biura turystycznego nie można zarzucić przyczynienia się do wypadku autokaru z licealistami k. podlaskiego Jeżewa, w którym prawie 10 lat temu zginęło trzynaście osób - orzekł Sąd Okręgowy w Białymstoku. W tym zakresie wyrok jest prawomocny. Sąd częściowo uchylił jednak orzeczenie i w tym zakresie przekazał sprawę do ponownego rozpoznania - chodzi o wątki dotyczące tzw. przestępstw przeciwko dokumentom, związanych z działalnością firmy oskarżonych.

Właścicielom biura turystycznego nie można zarzucić przyczynienia się do wypadku autokaru z licealistami k. podlaskiego Jeżewa, w którym prawie 10 lat temu zginęło trzynaście osób - orzekł Sąd Okręgowy w Białymstoku. W tym zakresie wyrok jest prawomocny. Sąd częściowo uchylił jednak orzeczenie i w tym zakresie przekazał sprawę do ponownego rozpoznania - chodzi o wątki dotyczące tzw. przestępstw przeciwko dokumentom, związanych z działalnością firmy oskarżonych.
Miejsce wypadku autokaru wiozącego licealistów k. Jeżewa (zdjęcie archiwalne) /Paweł Supernak /PAP

Sąd okręgowy utrzymał natomiast kary więzienia w zawieszeniu i grzywny za inne przestępstwa dotyczące działalności biura turystycznego.

Na ławie oskarżonych zasiadali współwłaściciele firmy, z której był wynajmowany autokar. W pierwszej instancji proces trwał pięć lat. W listopadzie 2014 r. białostocki sąd rejonowy skazał małżonków Z. na kary więzienia w zawieszeniu i grzywny.

Apelację złożyła prokuratura i matka jednej z ofiar wypadku jako oskarżyciel posiłkowy. Chodziło przede wszystkim o ponowną ocenę, czy współwłaścicielom agencji turystycznej można postawić zarzuty wprost związane z wypadkiem.

Sąd okręgowy uznał, że w tym zakresie sąd pierwszej instancji właściwie ocenił dowody. Nie zgodził się z prokuraturą, że sąd rejonowy dokonał tu dowolnej, wybiórczej oceny dowodów.

Jak uzasadniał sędzia Dariusz Gąsowski, nie może być mowy o tym, że dopuszczenie do pracy chorych kierowców pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z bezpośrednim niebezpieczeństwem katastrofy na drodze albo narażeniem pracowników na niebezpieczeństwo, jeśli "samo prowadzenie pojazdu przez taką osobę nie będzie powodowało takiego zagrożenia".

Sąd nie zgodził się z tezą prokuratury, że każdy wyjazd w trasę obu tych kierowców wiązał się ze sprowadzeniem bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym i był też zagrożeniem dla życia lub zdrowia zmiennika.

Nie jest wystarczającym wykazanie, iż owo niebezpieczeństwo było wyłącznie potencjalne - zaznaczył. I dodał, że w tej konkretnej sytuacji trzeba byłoby dowieść, że kierowanie autokarem przez każdego z tych dwóch kierowców (jednego chorego na epilepsję, drugiego na cukrzycę) niosło niebezpieczeństwo wypadku, a byłoby to "niemal nieuchronne" i "niezależne od czynników zewnętrznych dynamizujących rozwój wypadków".

Sędzia powtórzył, że co prawda prowadzenie autokaru przez tych kierowców wiązało się z niebezpieczeństwem na drodze, to jednak skala zagrożenia, do momentu wystąpienia objawów chorób, utrzymywała się na poziomie "zagrożenia potencjalnego".

Do wypadku, który okazał się najpoważniejszą katastrofą drogową w regionie, doszło 30 września 2005 roku na trasie Białystok-Warszawa. W zderzeniu autokaru z ciężarową lawetą zginęło dziesięcioro uczniów - białostockich maturzystów jadących do Częstochowy, dwaj kierowcy autokaru i kierowca lawety. 42 osoby zostały ranne.

Samochody zderzyły się na pasie ruchu lawety, kiedy kierowca autokaru podjął ryzykowny manewr wyprzedzania. Po zderzeniu autokar spłonął.

Proces współwłaścicieli agencji turystycznej, w której wynajęty został autokar, trwał w pierwszej instancji pięć lat. W listopadzie 2014 roku białostocki sąd rejonowy skazał małżonków Z. na kary więzienia w zawieszeniu i grzywny. Uniewinnił ich jednak od zarzutu najpoważniejszego, wprost dotyczącego wypadku, tzn. sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej.

Według prokuratury, miało to polegać na dopuszczeniu do pracy - bez wcześniejszych badań lekarskich potwierdzających brak takich przeciwwskazań - kierowców, którzy z powodów zdrowotnych nie powinni mieć uprawnień do prowadzenia autokarów i ciężarówek. Okazało się bowiem, że prowadzący autokar kierowca miał padaczkę, a jego zmiennik - cukrzycę.

Sąd pierwszej instancji uznał jednak, biorąc pod uwagę opinie biegłych różnych specjalności, że nie można jednoznacznie przesądzić, że kierowca, który prowadził autokar, miał wtedy atak padaczki.

(edbie, mpw)