W pierwszym dniu nowego roku szkolnego wracamy do sprawy lobbingu na rynku wydawców podręczników. Rocznie uczniowie potrzebują kilkadziesiąt milionów książek. Praktyka pokazuje, że po roku wiele z nich ląduje w koszu, bo na rynku pojawia się nowa publikacja do nauki tego samego przedmiotu, w tej samej klasie. Podręczniki to zatem wielki biznes...

Dyrektorzy szkół i księgarze nazywają rzecz po imieniu - totalny bałagan. Przed rokiem 1989 wszystko było jasne. Monopolistą na polskim rynku podręczników były Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne. W szkołach obowiązywał jeden program i jeden zestaw książek, które z roku na rok, coraz bardziej zniszczone, przechodziły w ręce młodszych uczniów. Teraz mamy około 200 wydawnictw edukacyjnych, które walczą o to, by przetrwać na rynku.

Metody pozyskiwania klienta-nauczyciela, bo to on ma największy wpływ na dobór książek, są bardzo różne. Często są to niewinne telefony i faksy zachęcające do zakupu książek, czasem sprzedawca odwiedza szkoły. Powszechnym jednak zjawiskiem stały się promocje i prezenty od wydawnictw dla nauczycieli: od aparatów fotograficznych, poprzez kamery i telewizory aż po atrakcyjne wyjazdy zagraniczne. Najlepszym nauczycielom oferowane są udziały w sprzedaży podręczników.

Dyrektorzy szkół i księgarze twierdzą, że MEN wydaje zbyt dużo zezwoleń na druk podręczników: w efekcie na rynku powstaje chaos, a nauczyciel często staje się sprzedawcą. Rodzice zaś skarżą się, że czasami do jednego przedmiotu jest 12 różnych książek...

Jak książka trafia do szkoły? Napisany podręcznik szkolny oceniają recenzenci resortu edukacji. Kontrowersje budzi to, że wydawnictwa same decydują o ich wyborze - lista recenzentów znajduje się na stronach internetowych ministerstwa. Ci kontrolują książkę pod względem merytorycznym, zwracają uwagę na jej poprawność językową i dydaktyczną. Potem ministerstwo odsyła podręcznik, opatrzony co najmniej trzema recenzjami, do Krajowego Ośrodka Rozwoju Programów Szkolnych, który wydaje ostateczną akceptację.

07:50