Ponad półtora tysiąca Albańczyków uciekło w niedzielę z południowej Serbii do Kosowa i Macedonii. Uciekinierzy opuścili swe domy w obawie przed ofensywą jugosłowiańskiej armii przeciwko separatystom.

Twierdzą oni, że po serbskiej stronie granicy zgromadzono duże oddziały wojskowe wspomagane przez czołgi. Z kolei członkowie Armii Wyzwolenia Kosowa przygotowują się do odparcia szturmu. Serbski minister spraw wewnętrznych - Bozo Prelević - domaga się, by oddziały NATO odcięły drogi zaopatrzenia dla rebeliantów. Pięciokilometrowej szerokości strefa zdemilitaryzowana została wyznaczona na pograniczu Serbii i Kosowa w ubiegłym roku. Mogą ją patrolować jedynie serbscy policjanci uzbrojeni w broń lekką. W ostatnich tygodniach w strefie tej zaczęli działać albańscy partyzanci, którzy chcą przyłączyć ten rejon do Kosowa.

Dzisiaj upływa termin ultimatum, które Belgrad postawił wojskom NATO stacjonującym w Kosowie. Jugosłowiańskie władze zażądały, by siły pokojowe powstrzymały albańskich partyzantów przed atakami na serbskich policjantów. W ostatnim tygodniu zginęło tam czterech funkcjonariuszy. By zapewnić spokój w strefie nadgranicznej Belgrad jest gotów złamać wcześniejsze ustalenia i wysłać tam regularne oddziały wojskowe.

03:45