Na początku przyszłego tygodnia, czyli prawdopodobnie na posiedzeniu rządu we wtorek, przedstawię nową minister odpowiedzialną za równy status - zapowiedział w czwartek w Brukseli premier Donald Tusk.

Na stanowisku pełnomocnika ds. równego traktowania jest wakat, po tym jak dotychczasowa pełnomocniczka Agnieszka Kozłowska-Rajewicz w majowych eurowyborach zdobyła mandat do Parlamentu Europejskiego w okręgu wielkopolskim.

Tusk, który spotkał się z dziennikarzami po zakończeniu unijnego szczytu, był też pytany, czy planuje rekonstrukcję rządu. Raz powiedziałem, że zaplanowałem i później przez pół roku był to codziennie temat naszych spotkań i konferencji. Więcej tego błędu nie popełnię - odparł.

Zobaczymy się wczesną jesienią. Przede wszystkim będę oczekiwał posumowania działań tych ministrów, którzy są zaangażowani w wyjaśnianie sprawy i źródeł skandalu taśmowego. Będziemy rozmawiali także z koalicjantem, jak jego oczekiwania w tej kwestii wyglądają
- powiedział.

Premier odniósł się też do zeszłotygodniowych wydarzeń podczas głosowania nad wnioskami PiS o konstruktywne wotum nieufności dla rządu oraz o odwołanie szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza. Sejm odrzucił oba wnioski, wcześniej jednak wybuchła polityczna burza po tym, jak b. szef PSL Waldemar Pawlak zgłosił wniosek o odłożenie głosowania ws. ministra do 22 lipca.

Propozycja Pawlaka miała związek z czwartkowymi wydarzeniami, kiedy to CBA przeszukało biura szefa klubu parlamentarnego ludowców Jana Burego w Rzeszowie; informacja o tym dotarła w czasie, gdy Sienkiewicz spotykał się z klubem PSL.

Miałem okazję rozmawiać z Waldemarem Pawlakiem jeszcze przed głosowaniem nad wotum nieufności. Myślę, że jego zachowanie było spowodowane tym, że był bardzo przejęty sytuacją posła Burego; z różnych względów, prawdopodobnie także towarzyskich - powiedział Tusk.

Zaznaczył, że jego spotkanie z klubem PSL przed głosowaniem nad wnioskiem ws. Sienkiewicza pokazało, że "zachowania, które mogłyby zagrażać koalicji PO-PSL, nie tylko nie mają w Polskim Stronnictwie Ludowym większości, ale właściwie nie ma chętnych (do ich podejmowania)".

Dlatego jestem spokojny. Zawsze też mówiłem - bo nikt nikogo nie przyspawał do miejsc, w których jesteśmy - że, jeśli nie będzie większości, nie będzie rządu. Nie sądzę jednak, żeby ten problem na serio powstał jesienią. Ale jeśli, to trzeba zawsze bardzo twardo powtarzać: rząd w państwie demokratycznym, w Polsce, powinna tworzyć większość parlamentarna, a większość powstaje wskutek wyborów - zaznaczył premier.

Tusk był też proszony o komentarz do sprawy europosła Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego, który w środę w swoim wystąpieniu na forum PE użył obraźliwego w języku angielskim słowa "niggers", czyli "czarnuchy". Polski tłumacz w PE przełożył to słowo na "murzyni".

Janusz Korwin-Mikkego jest przedstawicielem jakiejś grupy Polaków w PE i to mnie powstrzymuje od kategorycznych sformułowań. W języku parlamentarnym trudno znaleźć odpowiednie sformułowania, żeby ocenić jego zachowania - powiedział szef rządu. Jak dodał, zachowanie to jednak jest "absolutnie nie do zaakceptowania.

Tusk zaznaczył, że to, co zrobił Korwin-Mikke, nie było dla niego zaskoczeniem, bo polityk ten już wcześniej obrażał rożne grupy społeczne, m.in. kobiety czy niepełnosprawnych.

W jakimś sensie wszystko jest jasne. Kto się czuje zaskoczony jego zachowaniem? Ja nie, ja się czuję raczej lekko zaniepokojony, że dla co dziesiątego Polaka jest to ktoś dość fajny
- powiedział Tusk. Jak dodał, niepokoi go, że "dla 10 proc. Polaków, jest fajną sprawą, że ktoś kogoś bije, obraża, upokarza".

Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz zapowiedział w środę, że wyciągnie konsekwencje wobec Korwin-Mikkego w związku z użyciem przez niego "obraźliwego i rasistowskiego" określenia podczas debaty. 

(jad)