Po ponad dwóch godzinach lotu, jedyny pozostały w polskich Siłach Powietrznych samolot Tu-154 wylądował w Kosowie. Maszyna zawiozła do stolicy kraju - Prisztiny - żołnierzy polskiego kontyngentu KFOR. Razem z wojskowymi, do Kosowa poleciał również szef MON Bogdan Klich i dowódca operacyjny sił zbrojnych generał broni Edward Gruszka.

To jest dobry samolot z punktu widzenia pasażera, samolot wygodny, szybki; jest w stanie przewieźć taką liczbę pasażerów, w tym wypadku żołnierzy, że kalkuluje nam się przelot do Prisztiny i z powrotem. Tak że ja z tego samolotu osobiście pod względem technicznym jestem zadowolony, nie mam nic przeciwko niemu - powiedział minister Klich.

Po katastrofie w Smoleńsku, drugi tupolew wykonywał do tej pory jedynie loty treningowe i eksperymentalne na potrzeby polskiej komisji badającej okoliczności katastrofy 10 kwietnia. Nie mam poczucia, że jakakolwiek klątwa wisi nad tym rodzajem samolotu - dodał minister obrony. Ta tragiczna katastrofa nie była wynikiem wady technicznej samolotu, a w każdym razie bardzo, bardzo dużo wskazuje, że nie była. Nie ma doniesień, by powodem katastrofy była jakakolwiek wada techniczna. Jeżeli to prawda, to nie ma się co obawiać - powiedział Klich.

W Kosowie minister obrony narodowej spotka się z dowódcą kończącej się 23. zmiany PKW pułkownikiem Krzysztofem Monkiewiczem i przejmującym obowiązki dowódcą 24. zmiany podpułkownikiem Henrykiem Bartosiewiczem oraz z szefem sztabu KFOR, którym jest generał Wilton Scott Gorske.